poniedziałek, 10 grudnia 2007

Pokaz mody kurzej

Jest taki kanał telewizyjny, ktory nazywa się "Trwam". Należy on do mediów pewnego interesującego toruńskiego ośrodka, którym w tej chwili nie mam zamiaru się zajmować, tym bardziej, że i tak nie brakuje o jego działalności informacji. "Trwam" jest dostępny publicznie w telewizji kablowej a więc wystawiony jest nie tylko na "ochy" i "achy" zwolenników, ale także może być poddawany krytyce. Jest to zadziwiający kanał. Dam jeden przykład. Jest tam stała rubryka "Świat w obrazach". To, co kiedyś tam ujrzałem i usłyszałem było zdumiewające. Pokazano mianowicie...pokaz mody kurzej, bodajże w Japonii. I nie było by nic dziwnego , gdyby nie to, że towarzysząca temu muzyka pochodziła z mszy (!!!). I to nie byle jakiej a Koronacyjnej W.A. Mozarta, napisanej z okazji koronacji cudownego obrazu Matki Boskiej w Maria-Plain niedaleko Salzburga. To jest właśnie wdzięk tej telewizji, podobno szczerze oddanej Chrystusowej Matce. Muzyka na "Trwam" to obraz nędzy i rozpaczy...Otóż tak się złożyło, że Polska jest światową wręcz potegą w dziedzinie muzyki religijnej. Zapoczatkował to po wojnie Krzysztof Penderecki swoją "Pasją wg św. Łukasza" w czasach, kiedy pisanie muzyki inspirowanej religią wymagało odwagi...Obecnie nazwiska takich twórców, jak Marian Sawa, Stanisław Moryto, Paweł Łukaszewski, Romuald Twardowski i wielu innych ratują honor upadającej polskiej kultury. Mają oni w swoim dorobku piękne utwory maryjne. Ale widz religijnej telewizji "Trwam" pozostaje w głębokiej niewiedzy co do ich istnienia. Co mu się proponuje wzamian? Wdzieczną piosenkareczkę Monikę Grajewską, nieznośnie zmanierowanego i nudnego Tomka Kamińskiego, czasami Eleni na okrasę, beznadziejną amerykańszczyznę "Prays" i inne, czasem znacznie gorsze, rzeczy...Natomiast to, co wczoraj usłyszałem przeszło wszelkie wyobrażenia. Transmisja z Bydgoszczy jubileuszu "Radia Maryja". W pewnym momencie prowdzący ksiądz (z takim uśmiechem, który wszystko przypomina, tylko nie radość chrześcijanina) zapowiada wykonanie utworu muzyki cerkiewnej (pomija nazwisko kompozytora Dymitra Bortniańskiego i słusznie. Słuchaczom i widzom należy informacje dawkować, aby od przybytku nie rozbolała głowa). Nie wiem i nie wnikam, kto dopuścił do takiej profanacji wzniosłej muzyki. To, co ten chórek zrobił z Hymnu Cherubimów nie da się opisać...Niewtajemniczonym powiem, że utwór składa się z dwóch części. Pierwsza w wolniejszym charakterze, bardzo spokojna, płynna i ciepła. Druga - żywsza, nie pozbawiona "wiedeńskiej" lekkości. To wykonanie było przestępstwem. Dyrygent narzucił nielogiczne tempo, jak gdyby goniło go stado wilków, głosy byłe brzydkie, oddech porwany. Pełne barbarzyństwo...Ładne wykonanie na jubileusz a może właśnie organizatorom o to chodziło, aby ta muzyka źle wypadła..."Trwam" ignoruje dokumenty Kościoła o muzyce. Ciekawe jak długo jeszcze...

czwartek, 6 grudnia 2007

Jest to, prawdopodobnie (jeżeli ktoś zna inne przykłady, bardzo proszę o informację) jedyny w Polsce wiersz, poświęcony Dymitrowi Szostakowiczowi i jego muzyce. Napisałem go kilka lat temu. Teraz powstał także piękny rosyjski przekład Jekatieriny Galiguzowej. W każdym razie autor jest tak zadowolony, że postanowił zamieścić dwie wersje: polską i rosyjską:

Lech Koczywąs

Ślady na śniegu

Jak podniesioną ręką dźwięk zdjęty z powietrza
Zabrany od wieczności po to, by tam wrócić,
Skrzypnięcia stóp na śniegu w Kurganie zostały
Oświetlone słońcem przed kolejną nocą.

Dla nich była miłość spojrzeniem ostatnim
Kiedy lato nastało dojrzał koniec bliski
I wypalonym gestem zapisaną nutę
Przeniósł do świata innego niż wszystkie...

Odtajał ogród, kot przebiegł po placu
A on, jak zakonnik surowszej reguły
Niczym greccy mnisi stawiał tajne znaki,
Których ożywienie zadziwiło ludzi.

I już to, co było, zostało daleko:
Miasta usnęły i światła pogasły.
Spacer po łące i chwila nad rzeką,
Nieśmiertelność nocy przenikała sen.

Следы на снегу

Как взмах руки в эфире ловит звук,
У вечности берёт, чтоб ей отдать,
Так скрип шагов в Кургане на снегу
Остался, озарённый на закате .

Любовью был для них последний взгляд,
С расцветом лета близился финал.
Усталым жестом ноту записав
Он перенёс к мирам совсем иным...


Растаял сад, в калитку шмыгнул кот,
А он, как будто греческий послушник,
Всё ставил знаки тайные: ожив,
Они сердца людские изумляли.

И то, что было, уж осталось далеко:
Спят города и фонари погасли.
Бродить по полю, и - минутку над рекой...
Ночей бессмертье сон одушевляло.

Перевела с польского Екатерина Галигузова

środa, 14 listopada 2007

Teległupiś

Przy okazji nowego politycznego rozdania wraca sprawa KRRiT oraz publicznego nadawcy. Pierwsza - jak wiadomo istnieje i ma się dobrze. Drugi - może gdzieś jest, bo na pewno nie u nas. Nie znam się na zawiłościach finansów i produkcji, ale wiem, że dochód tego rodzaju firm bierze się naprzód z ogłupiania ludzi a dopiero potem z czegoś mądrzejszego. Tak jest u większości prywatnych nadawców. Trudno mieć do nich o to pretensje. Tu rzeczywiście decyduje oglądalność, tak, jak o zysku producenta decyduje to, ile osób zakupi efekty jego pracy. Natomiast w przypadku telewizji publicznej jest...tak samo a powinno być inaczej. To jest chore, że się dyskutuje o "polityzacji" medium nie zwracając uwagi na to, co "polityczna" telewizja publiczna ma ludziom do zaproponowania oprócz reklam i filmów (pochodzących w większym stopniu z jedynie słusznego kierunku, niż to było za komuny). A było mówione, że to za prezesa Kwiatkowskiego TV zeszła na psy. No tak, zawsze można zejść jeszcze niżej. Buntowałem się przeciwko wizjom programowym pani Niny Terentiew. Do głowy mi nie przyszło, że może być głupiej i nudniej, ale to pani Nina wprowadziła na salony telewizyjne Piwnicę pod Baranami i Grupę MoCarta, a co się teraz wprowadza?Gdzie są autorskie programy?W telewizji publicznej nie istnieje polska muzyka. Piosenkę już dawno pogrzebano. Inaczej niż w Rosji rosyjską.Ale Polacy są "od ruskich" mądrzejsi. Polityków rozlicza się za "obecność w mediach", w radach nadzorczych telewizji a kto ich rozliczy z marnego gustu, braku oświecenia, kretyńskich decyzji programowych?

wtorek, 30 października 2007

Cerkiewny utwór Karola Szymanowskiego


Karol Szymanowski jest prekursorem w polskiej muzyce. O tym wie każdy. Warto jednak zwrócić uwagę też na inne aspekty jego unikalności. Tak się złożyło, że zwrócił się on w swojej twórczości do, praktycznie zupełnie niewykorzystywanych w Polsce, bizantyjskich i prawosławnych źródeł. Ale zanim to nastąpiło była rodzinna Tymoszówka i patriotyczny polski dwór, pełen tak symbolicznych pamiątek, jak czapla kita ze spinką króla Jana Sobieskiego, nadania na urzędy Korwin-Szymanowskich z własnoręcznymi podpisami i pieczęciami królów. Co ma do tego Bizancjum? Otóż to była pamięć o Koronie wielu narodów, państwie między dwoma morzami, wielonarodowym tyglu kultur, tradycji i języków. Ziemie tzw. Małorosji (centralna i wschodnia Ukraina) to były właśnie tereny, których patronem był święty Włodzimierz ochrzczony, jak niesie wieść w bizantyjskim Chersonesie, skąd wschodnio-chrześcijański ryt szeroko rozlał się po ukraińskiej ziemi.
Polskie dwory były wyspami poprzedzielanymi majątkami rosyjskiego ziemiaństwa, z którym, jak na przykład z rodziną Dawydowych łączyła Szymanowskich serdeczna przyjaźń. To właśnie tam popularna była Narodowa Demokracja, której idee (o pewnych ich aspektach w odniesieniu do literackiej spuścizny kompozytora pisałem w eseju Lot ku światłu, zamieszczonym w 10 numerze z 1999 roku miesięcznika „Twórczość”) były Szymanowskiemu bliskie. Naturalną rzeczą była sympatia dla Rosjan, dla kultury tego narodu. Przy czym to nie było powierzchowne a głębokie, z wyraźnym aspektem duchowym. Można zaryzykować twierdzenie, że katolicyzm Szymanowskiego był nieco „prawosławny” w swoim powiązaniu z ziemską misją narodu, podporządkowaną misji Ducha a także z kultem Matki Bożej. Z jej wizerunkiem (znajduje się on w zakopiańskiej „Atmie”) nie rozstawał się. Wśród polskich twórców, szczególnie kompozytorów sprzed wojen światowych, taka postawa była nietypowa. Polska muzyka znajdowała się bądź wyłącznie w orbicie wpływów zachodnioeuropejskich, bądź na ich marginesie... Jest to tym bardziej zadziwiające, że byliśmy Rzeczpospolitą wielu narodów. Być może, jest to wpływ kontrreformacji i zaborów...
W Tymoszówce była cerkiew. W niedalekim Elizawetgradzie także. Ucho dziecka jest specjalnie wyczulone na dźwięki. Zwłaszcza ucho przyszłego kompozytora. Trudno sobie nie wyobrazić, aby nie słuchał śpiewu cerkiewnego, aby nie był z nim osłuchany. Świadczy o tym na przykład mało znany artykuł, który Szymanowski zamieścił (po rosyjsku!) już znacznie później, bo w 1919 roku a więc w czasie wojny domowej w gazecie Wojna i mir. Artykuł nosi tytuł „Co nie umiera. Do rosyjskiej inteligencji”. Jest to krytyczny tekst w stosunku do rewolucyjnego ateizmu, ale odnajdujemy w nim także poparcie dla, zapalającego świeczkę w cerkwii, inteligenta, który tym samym żegna się z ideologią postępu rozumianego, jako odrzucenie Boga. Jest to, zdaniem Szymanowskiego, tęsknota do prawdziwej, ideowej głębi życia, do wiecznego, niezniszczalnego. Pisze kompozytor: I oto nad brzegami dalekiego Donu zapałał nagle wielki, oczyszczający i twórczy płomień odrodzenia. Idą bohaterowie narodowej idei – idą w równych szeregach(...) wszędzie spotyka i otacza ogromny tłum - tłum łaknący głęboko ideowej treści życia, tłum niosący w ręku kwiaty, cerkiewne chorągwie, święte ikony, śpiewający zapomniane od dawna słowa pieśni:”Ocal, Panie, Twój lud” Ta pieśń to troparion święta Podwyższenia Krzyża w prawosławnej liturgii. Nakreślony przez autora obraz jest nie tylko odzwierciedleniem tego, co on sam musiał widzieć, ale jest też i efektem duchowego przeżycia.
Osłuchanie Szymanowskiego z muzyką cerkiewną potwierdza na podstawie relacji Jarosława Iwaszkiewicza Romuald Twardowski, czołowy współczesny polski kompozytor, zainteresowany w swojej twórczości muzyczną skarbnicą prawosławia. Właśnie od niego dowiedziałem się, o istnieniu, wchodzącej w skład tzw. całonocnego czuwania w prawosławnej cerkwii, chóralnej miniatury twórcy „Stabat Mater” Ныне отпущаеши (Nynie otpuszczajeszy, Nunc dimitis – kantyk Symeona, Łk 2 29-32). R. Twardowski tak pisze o tym utworze (dla wydawnictwa Acte Prealable): Prostota a zarazem bardzo „cerkiewny” klimat tej kompozycji nawiązującej do modnej podówczas twórczości Czesnokowa i Archangielskiego, wystawia dobre świadectwo intuicji i umiejętnościom młodziutkiego Karola. Później, po latach, ponownie odnajdziemy ten nastrój cerkiewnej powagi we wspaniałym, „bizantyjskim” chórze otwierającym I akt „Króla Rogera”. Czy zatem któraś z dalekich ukraińskich cerkwii nie była najwcześniejszym źródłem późniejszych bizantyjsko-sycylijskich fascynacji naszego kompozytora. Mój pierwszy kontakt z omawianym utworem miał miejsce w latach 90. Nagranie utworu w wykonaniu Katedry prawosławnej w Lublinie pod dyrekcją Włodzimierza Wołosiuka zostało zamieszczone później w płytowej antologii 500 lat muzyki cerkiewnej, opracowanej przeze mnie i wydanej staraniem fundacji Muzyka Cerkiewna. Pan Romuald podkreśla, że utwór był długi czas bardziej znany na Ukrainie, niż w Polsce. Kopię miniatury przekazał mu Mariusz Mróz, szef chóru Politechniki Gdańskiej. Kompozycja ukazała się w lipcowym numerze miesięcznika wydawnictwa Acte Préalable jako dodatek nutowy.
Romuald Twardowski charakteryzuje utwór, jako prosty do wykonania, co świadczy o praktycznym podejściu twórcy. Zwraca też uwagę na to, że jest to kompozycja bardzo młodego twórcy, nie wolna od błędów, ale stylowa i świadcząca o doskonałej znajomości prozodii tekstu słownego. Dowodem na to jest zbieżność akcentów z mocnymi częściami taktu. Zapytałem się pana Romualda, dlaczego tak późno dowiedzieliśmy się o istnieniu tego utworu. – Są tutaj pewne okoliczności. To, że do tej pory nikt o tym nie wiedział, to nie był przypadek. Szymanowski po prostu wstydził się tego utworu. Z dwóch względów. Po pierwsze, z powodu swoich awangardowych zainteresowań. Taka „ramotka”, jak byśmy powiedzieli, nie była dla niego żadną rekomendacją. Drugi powód jest ważniejszy. Otóż ten utwór świadczy o tym, że był blisko cerkwii a między katolikami i prawosławnymi toczyła się w owym czasie wojna (Było to związane z likwidacją ideowych pozostałości caratu na ziemiach polskich. Np. burzono świątynie, utrudniano zawieranie małżeństw mieszanych – przyp. LK). Szymanowski mógł przypuszczać, że zostanie mu wytknięte, iż jako katolik chodził do cerkwii.

Tu pozwolę sobie na ważną dygresję. Otóż warto sobie zdać sprawę z tego, że polska historiografia uległa swojego rodzaju zakłamaniu. Utożsamiono polityczną „antyrosyjskość” z kulturową. Otóż tej drugiej nie uległ nawet Józef Piłsudski, słuchający w wolnych chwilach romansów Wertyńskiego!I to mimo tego, że wkroczył do jego rodzinnego miasta z misją bynajmniej nie pokojową. A co dopiero Szymanowski. Esteta, z ogromną wrażliwością i kulturą, autor muzyki do jednego z kilku najpiękniejszych tekstów ludzkości...
Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju,
Według Twojego słowa.
Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
Ktoreś przygotował wobec wszystkich narodów:
Światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela.

Kończy się Rok Karola Szymanowskiego. Jest już pora, aby w jego twórczości (także literackiej) odnaleźć rozpaczliwą, ale nie beznadziejną próbę obrony tego, co głębokie i piękne.


Lech Koczywąs

Na fotografii autor tekstu w bizantyjskiej kolebce ukraińskiego prawosławia - Chersonesie na Krymie w 2005 roku

poniedziałek, 15 października 2007

Nowe życie Aleksandra Nikołajewicza.


Sprowokowałem ostatnio wymianę myśli o Aleksandrze Wertyńskim a właściwie o tym, czy jego pieśni powinni wykonywać inni. Powinni nie powinni, ale wykonują. Czasami w sposób tak piękny i natchniony, jak Olena Leonenko, która więcej w Polsce zrobiła dla pamięci o nim, niż ktokolwiek inny. Odnalazła w sobie tułającego się Pierrota, tak jak ona z niełatwym dzieciństwem spędzonym w Kijowie. Tak, jak ona wyciągającego dłonie ku światu. Wertyńskiemu świat ten odpowiadał miłością, ale im więcej jej było, tym więcej tęsknoty za ojczyzną. To chyba było w przedwojennej Rumunii. Pisał później we wspomnieniach, jak stał na Dniestrem, patrzył na wschód i wydawało się, że wystarczy zrobić jeden krok, aby tam się znaleźć. W końcu po wojnie, tak wytrwale pisał do władz ZSRR, że w końcu pozwolono na powrót. Ostatni okres jego życia, jako dla poety nie był szczególnie owocny, ale grywał w filmach i nie dotknęły go represje.


Olena znalazła się w innej sytuacji. Do Polski przyjechała w czasie, jak ten kraj intensywnie pracował, aby wszystko, co jest związane kulturą krajów położonych na wschód od rzeki Bug (począwszy od języka a skończywszy na muzyce) raz na zawsze było zapomniane nad Wisłą. Śpiewała po ukraińsku, rosyjsku znajdując swoich zwolenników wśród bardziej otwartych i oświeconych warstw społecznych. Ciemne warstwy badały wtedy wyłącznie twórczość Tiny Turner i Whitney Houston)). Jej koncerty były kameralne ze skromnym akompaniamentem lub a cappella. Darmo było szykać imię Oleny w zapowiedziach i na afiszach. To się zmieniło z biegiem lat, ale tempo uzyskiwania przez Artystkę pewnej, nie, nie - popularności, raczej - stabilizacji było powolne i jednocześnie niezwykle wytrwałe. Teatr Oleny trafił w końcu do prawdziwego teatru, do warszawskiego Ateneum, gdzie jej "Noc z Wertyńskim" znalazła opiekę w osobach Gustawa Holoubka i Janusza Głowackiego. Teatr Oleny to także jej muzyka do spektakli. Mało jest twórców, którzy by tak, jak Olena rozumieli akustyczną przestrzeń sceny.


W swoich interpretacjach Wertyńskiego Olena czerpie z wielu źródeł. Przede wszystkim z tradycji rosyjskiego romansu - pieśni duszy, w której ciepło głębokiego głosu wyraża emocję. Ale nie istnieje ekspresja bez kontrastu, zróżnicowania. Te pieśni nie są tak po prostu zaśpiewane, mają swoją dramaturgię i...niespodzianki interpretacyjne. Czy to jest Wertyński? Nie, to nie jest Wertyński, ale jego myśl, jego odczuwanie, jego idea w nowej, postaci. Olenie akompaniuje Marek Walawender na gitarze, którego wyczucie stylu nie ma równych...


Pamiętam, jak rodził się Wertyński Oleny...Pamiętam pewien lutowy wieczór w Tykocinie, kiedy dni już bywają dłuższe, ale jest jeszcze szaro i lodowo...cisza małego miasteczka i głos Oleny...To, co minęło przywraca pamięci świat słów i muzyki.


poniedziałek, 8 października 2007

Pewien wybitny krakowski artysta zapragnął być polskim Kobzonem. Jego decyzja kandydować do Senatu w nadchodzących wyborach jest dla mnie niezrozumiała. Ten poeta, twórca pięknych pieśni jest najciekawszym polskim bardem (reszta ciekawych mieszka w Rosji). Pamiętam taki wieczór w Zakopanem. Po recitalu Leszka Długosza w "Morskim Oku" podszedłem do niego i chwilę rozmawialiśmy o Jerzym Liebercie. Powiedział, że możemy spotkać się w kawiarni "Kolorowa" na Gołębiej w Krakowie. Później tam przychodziłem, ale spotykałem się z innymi ludźmi, co zresztą nie jest ważne. Leszek Długosz pozostawał niezwykłym twórcą. Nie, z ostatnią jego decyzją nie mogę się zgodzić. Iść w stronę NIE swojej misji...artysta ma swoją misję i jeżeli decyduje się na służbę państwu, staje się urzędnikiem a czasem zakładnikiem partii. Zamiast pisać wiersz, podpisuje projekt ustawy. Jest różnica?
Dlaczego więc Leszek Długosz zgodził się? Ucieczka przed kresem? Przed kresem nikt nie ucieknie...Smutno i niezrozumiale. Przecież od niego tam nic nie będzie zależało. Straci wolność wewnętrzną, bez której nie ma prawdziwej twórczości. Nie prześladowania a posada szkodzi pracy artysty...

piątek, 5 października 2007

Olga Arefiewa w "Gadkach z Chatki"


Właśnie ukazał się nowy (70-ty) numer, poświęconego w szerokim sensie muzyce folkowej, pisma "Gadki z Chatki". Trzeba przyznać, że jest to jedno z najciekawszych naszych pism muzycznych. Wydawane jest przez Uniwesytet Marii Curie-Skłodowskiej i Stowarzyszenie Animatorów Ruchu Folkowego. Redaktorem naczelnym jest Małgorzata Kacprzak a współpracują korespondenci z różnych miast Polski.W ostatnim numerze znajdujemy ciekawe opinie, artykuły teoretyczne (np. o oberku Ewy i Bartosza Niedźwiedzkich) , relacje z festiwali (np. Gabrieli Gacek ze Strzegomia). Są interesujące wywiady (np. Macieja Szajkowskiego z Michałem Czachowskim - znakomitym gitarzystą o jego doświaczeniach i sukcesach indyjskich). Mamy kolejny odcinek encyklopedii polskiego folku a także sylwetkę (po raz pierwszy w polskiej prasie!) Olgi Arefiewej autorstwa Lecha Koczywąsa. Jest to trzeci artykuł tego autora o tej niepowtarzalnej artystce rosyjskiej. Dwa wcześniejsze znajdują się na stronie http://www.ark.ru/ (jeden z nich ma wersję polską, angielską i rosyjską.Drugi - tylko rosyjską).

poniedziałek, 1 października 2007

Motyw ukraiński.

Karmen Sova


Niebo gwiaździste nade mną

Okrągła, dojrzała dynia potoczyła się po aksamitnym płótnie, kiwnęła się po raz ostatni i zatrzymała równo na środku nieba, jak gdyby ktoś niewidoczny pchnął ją zza horyzotu, lecz zbyt słabo, aby mogła dotrzeć do jego kresu.
W tym czasie zleciały się Anioły na kolację. Powyjmowały z dyni nasiona i rozrzuciły je po niebie. Dynia kipiała stopniowo bledniejącym blaskiem. Uchodząca z niej para kręciła białe pierścienie, rozpływała się na aksamicie, na krótko przesłaniając garści błyszczących nasionek. Anioły jadły i, uśmiechając się w zadowoleniu, wsłuchiwały się w, dochodzące z dołu, głosy.
...A tam, w dole, pod chlewnią ktoś siedział na trawie, w śnieżyście białej wyszywanej koszuli i, zapatrzywszy się marzycielsko w gwieździste niebo podśpiewywał: "Ni-icz, ja-ka mi-sja-czna, zo-ria-na, ja-sna-ja, chocz, goł-ki zbi-ra-aj...."


Źródło i Autor: http://www.liveinternet.ru/users/karmen_sova/post52281096/
Tłum. Lech Koczywąs

sobota, 29 września 2007

Przekazać prawdę duszy

Stella Adler zmarła w 1992 roku. Była amerykańską aktorką i pedagogiem teatru. Urodziła się w Nowym Jorku w rodzinie żydowskich emigrantów z Odessy. Rodzice: Jakov i Sara też grali na scenie, która w tej rodzinie była po prostu życiem. Stella debiutowała w wieku...czterech lat a jej czworo rodzeństwa też zwiazało swoje życie z Brodwayem. Studio jej imienia prowadzi teraz jej wnuk, 45-letni Tom Oppenheim. Kontynuuje tradycje, wypracowane przez swoją mamę, której uczniem a potem przyjacielem był m.in. Marlon Brando. Oddajmy głos samemu Oppenheimowi: - Większość amerykańskich aktorów utożsamia obecnie sukces z pieniędzmi i sławą, co zupełnie zaprzecza poglądom Stelli Adler. Dlatego w, założonej przez nią szkole, staramy się przekazać słuchaczom inne, niestety mało popularne dzisiaj, lecz według mnie wieczne i trwałe, wartości. Stella była zarówno okrutnym krytykiem dla swoich studentów, jak i głębokim źródłem natchnienia. Mówiła: "Wielu uważa, że ambicje aktorskie rodzą się z pragnienia pieniędzy, sukcesu i sławy. Jednak nawet ci przedstawiciele aktorskiej braci, którzy uświadamiają to sobie, odkrywają tylko część prawdy. Aktor, jak nikt inny, odczuwa ogromną potrzebę odzwierciadlenia swoją grą własnej duszy, która nie znajduje swojego potwierdzenia, zastosowania poza sceną".
Ogromny wpływ na Stellę Adler wywarła znajomość ze Stanisławskim. Według słów jej wnuka to on właśnie sprawił, że Stella wróciła do techniki bliskiej teatrowi idisz, z którego wyrosła. Pracowała w "Grupowym teatrze" Lee Strasberga, ale opuściła ten zespół w wyniku polemiki związanej z zastosowniem technik własnego doświadczenia (swoistej anamnezy) do pracy nad rolą.
Szkoła Stelii Adler z jednej strony była "anty-hollywoodska", z drugiej oddała ogromne usługi amerykańskiemu kinu. Założenie było proste. Prawdziwe przygotownie aktorskie daje tylko scena. Aby przygotować się do życia na scenie, trzeba być wszechstronnym i dbać o stały rozwój. Oppenheim wspomina metodę, współpracującego ze Stellą,Rona Burrusa. Na początku każdego zajęcia pytał on studentów, czego nowego dowiedzieli się o sobie, o życiu, o zawodzie aktora. Robił to nawet wtedy, kiedy zajęcia odbywały się następnego dnia.
Co z tego wszystkiego wynika? Chyba to, że powierzchowność, "ślizganie się po powierzchni" w artystycznym rzemiośle są grzechem. Należy dążyć do prawdy, która rodzi się przez ćwicznie, doświadczenie. Tylko tak można stać się wiarygodnym. Drogą fizyczno-duchowej praktyki.

Źródło: "Еврейская газета", сентябрь 2007

poniedziałek, 24 września 2007

Teatr słowa i gestu


Pamiętam, jak prof. Barbara Lasocka-Pszoniak określiła kiedyś granice teatru: granice teatru to granice słowa. Tam, gdzie kończy się słowo, tam nie ma już teatru. O tym właśnie myślałem, ogladając adaptację sztuki Toma Stopparda "Rosencrantz i Guildenstern are died" w wykonaniu LA M.ORT - alternatywnej grupy z Warszawy. Co to znaczy w tym przypadku przymiotnik "alternatywny"? Na pewno nie: szokujący, prowokujący. Raczej: inny niż wszystkie. Poza głównymi nurtami, głęboko tkwiący w najlepszych tradycjach dwudziestowiecznej awangardy. W takim teatrze słowo ma swoją rangę. Dialogi w sztuce Stopparda są jak muzyka: wypełniają przestrzeń, polifonizują i polirytmizują sonosferę. Teatr w teatrze: ten rzeczywisty, który dla widza jest na wyciągnięcie ręki i ten potencjalny, który reprezentują kwieciste kwestie Aktora (Klaudiusz Kaufmann) , grającego z dwiema marionetami - jak gdyby odbiciem tytułowych bohaterów. Mamy więc informację o dwóch światach. Aktor kieruje, manipuluje tym drugim. Jego diabelski uśmieszek przypomina, że nie ma wolności absolutnej a ponad pytaniami i miotaniem się w miejscu, które przypomina i Babi Jar pod Kijowem, i Kozie Górki pod Kozielskiem, jest Wieczny Spokój i Ironia.

Reżyser przedstawinia Ewelina Kaufmann wykonała ze swoimi podopiecznymi gigantyczną pracę...Nie ma gestów przypadkowych a gestem jest nie tylko ruch, ale i jego brak. Gestami są spojrzenia, które przekazują widzowi informację, na ile postać jest zgodna z psychologiczną prawdą. W ten sposób, twórcy spektaklu przełamują, dość często dzisiaj spotykane lekceważenie, albo raczej niesłuszne przekonanie, że narodziny słowa następują w momencie wypowiedzi. LA M.ORT udowadnia, że słowo powstaje znacznie wcześniej i jest wyrazem określonego wewnętrznego nastawienia...

Obrazy w sztuce przedzielone są trzema (jeżeli dobrze pamiętam) melodycznymi motywami kompozycji Macieja Kierzkowskiego. Warto zwrócić uwagę, że muzyk ten tworzy własne skale, które odwołują się do ludowej pentatoniki polskiego Niżu, wzbogaca je oszczędną ornamentyką. Brzmi to oryginalnie i archaicznie, trochę po celtycku)))Interesujące jest to, że muzyka nie gra tu dramaturgicznej roli. W przeciwieństwie do innych spektakli grupy, trudno tu też mówić o kulminacjach napięcia a jednak trwa ono blisko dwie godziny. To jest prawdziwy teatr, gdzie widz czuje, że jest jego współtwórcą na zasadzie współ-odczuwania, obserwacji, która w nim pozostawia ślad.

Informacje o tym i o innych spektaklach LA M.ORT na stronie http://www.lamort.pl/


wtorek, 18 września 2007

Urodziny Olgi Arefiewej


21 września, jedna z najwybitniejszych postaci artystycznej awangardy, pieśniarka, poetessa, aktorka, pisarka...po co wymieniać, lepiej poznać u bezpośredniego źródła ( http://www.ark.ru/ jest angielska wersja), jednym słowem, Olga Arefiewa, obchodzi urodziny. Nikt nie wie które, ale to nie jest ważne. Czary mary...))) Pozdrawiać można u mnie (przekażę::--)), albo na stronie tej wielkiej artystki. Można zacząć już dzisiaj))))

środa, 12 września 2007

Dwa spojrzenia. Dwie uczciwości.

Mówiąc o różnicy między przeszłością Europy i Rosji, Jurij Michajłowicz Łotman zauważył pewnego razu, że rosyjska historia najmniej przypomina pasażerkę, płynnie podążającego do miejsca przeznaczenia, pociągu. Prędzej już dziwaczkę, która brodzi od jednego przecięcia dróg do drugiego, za każdym razem na nowo wybierając drogę. Tak pisze historyk Aleksander Janow w, zamieszczonym we wrześniowym numerze berlińskiej "Jewrejskoj gaziety", artykule "Powieść historyczna" (rozmyślenia autora o wyborze Rosji między historyczną ślepą uliczką a polityczną modernizacją). Jak przystało na historyka, ilustruje swoje tezy przykładami z przeszłości, przeciwstawiając np. czasy panowania Mikołaja I, czasom Aleksandra III, przy czym nie z miłości do tego drugiego władcy a po prostu dlatego, że wtedy nie udało się rządowi przekonać społeczeństwo do "zgniłego i amoralnego" Zachodu. W zakończeniu autor podkreśla, że historia podpowiada, jaką drogę wybrać, że to nie fatum zawisło nad Rosją a wybór zależy od myślącej części narodu. Janow wspomina środowisko miesięcznika "Nowyj mir", wymieniając jego autorów i wspominając atmosferę, jaka towarzyszyła, kiedy Bułat Okudżawa napisał nową pieśń, Eldar Riazanow nakręcił nowy film lub Jurij Trifonow napisał nową powieść.
Aleksander Janow rozumuje tak: modernizacja polityczna może nastąpić przez zjednoczenie sił intelektualnych i twórczych. W tym przejawia się jego idealizm. Ale oparty on jest na głębokiej wiedzy i uczciwości intelektualnej. Europa jawi się tu jako inspirujący partner. Zupełnie odwrotnie, niż dla dziennikarza "Wprost", Grzegorza Ślubowskiego Rosja. Tam nie tylko nie ma nic inspirującego, ale też nic pozytywnego. Gangsterski, mafijny kraj z carem Putinem na czele. Aleksander Janow nikogo nie prowokuje (poza jakimiś nacjonalistyczno-faszystowskimi kręgami). Ślubowski napisał swój tekst tak, żeby wkurzyć, nawet liberalnie nastawionych, Rosjan. Ni cienia, źle widzianej w polskiej prasie, sympatii dla Rosji. To jest właśnie ten język, którego używa się nie dla zrozumienia, opisu rzeczywistości ale po to, aby sprowokować, wyprowadzić z równowagi. Aleksander Janow reprezentuje kulturę europejską. Grzegorz Ślubowski - marną odpowiedzialność za słowo...Szkoda, że sprowadza on zagadnienia społeczno-polityczne do schematów sprawowania władzy. Ja wiem, że "Wprost" cierpi biedę i nie stać tego pisma na robienie reportaży na poziomie Spiegla albo telewizji SAT3))))), ale warto chyba zmienić ogniskową spojrzenia, chyba, że jest się ślepym.

niedziela, 9 września 2007

Czas.Światło.Dźwięk

Ten tekst nie ujrzał światła dziennego w "papierowych" wydaniach. Oczywiście może się zdarzyć, że jeszcze ujrzy. Bohaterem jego jest muzyka Gieorgija Swiridowa. Muzyka u nas w Polsce praktycznie nieznana. Muzyka, która jest bardziej wizjonerska, niż to się mogło wydawać wtedy, gdy powstawała. Muzyka Kosmosu i Ziemi. Oczywiście lepiej jej słuchać, niż o niej czytać. Ale ze słuchaniem jest już tak,że kiedy jest bardzo aktywnym przeżyciem emocjonalnym, to wtedy rodzi się potrzeba opisu...

Czas. Światło. Dźwięk
(Gieorgij Swiridow. Szkic do portretu)



Kompozytor przemawia językiem dźwięków. Ale czy tylko? Co chce powiedzieć i w czyim imieniu? Czy przekazuje nam wieści o skutkach i następstwach kultury, czy może raczej sięga do źródeł, które mistrzowsko odkrywa, formę tylko zmieniając w celu odpowiedniej ekspresji. Kompozytor wypowiada się i tak powstaje poniekąd autonomiczna twórczość. Po co to robi? Dźwięki nie przekazują wszystkich treści? A może słowa są kontynuacją innych zamierzeń? Albo, tak jak w przypadku Gieorgija Swiridowa, wzmocnieniem twórczego przesłania. Zresztą Swiridow porusza bardzo wiele tematów. Niektóre z nich odbiegają daleko od muzyki. Kiedy zaś pisze o sztuce dźwięków odnosi się wrażenie, jak gdyby chciał bardzo mocno podkreślić sens napisanych kompozycji.
W sztuce instrumentacji jest jeden taki zabieg, który może służyć wzmocnieniu wyrazu w utworze. Dubluje się mianowicie partię danego instrumentu. Swiridow w takim celu posługuje się słowem. Czytamy: Muzyka – sztuka tego, co nieuświadomione. Odrzucam pogląd, że wyraża ona Myśl a tym bardziej jakąkolwiek filozofię. To, co w środowiskach muzycznych nazywa się filozofią jest niczym więcej jak Racjonalizmem, z którego wynika organizacja materiału muzycznego. Nieliczni dostrzegają w tym Racjonalizmie filozofię.
Muzyka unosi Słowo na falach tego, co nieuświadomione i odkrywa jego drogocenne, tajemne znaczenie. Słowo zawiera w sobie Myśl o Świecie, jako że jest przeznaczone do wyrażania Myśli.
W takim ujęciu muzyka nie autonomizuje się w kształtach, które znamy z jej historii, dwudziestowiecznej szczególnie. Ani wiedeńscy dodekafoniści, ani Igor Strawiński, który jest wręcz modelowym przeciwieństwem Swiridowa (co zresztą on sam chętnie podkreślał ) nie mają z tym nic wspólnego. Ta autonomia muzyki jest w przypadku twórcy Pieśni kurskich jednostronna (a może pozorna), to znaczy, że odrzucona zostaje spekulatywna rola umysłu, zdolnego do analizy, logicznych gier dźwiękowych, do kompozycji, nie jako aktu natchnienia, lecz racjonalnej „kalkulacji”. Zdaniem Swiridowa, uczucie, doznawanie, jak sam powiada: doznawanie Duszy Świata jest treścią muzyki. Tak wkraczamy w przestrzeń religii. Dla kompozytorów to bardzo ważny obszar. Niemniej zawsze warto się pytać, co on w konkretnym przypadku oznacza, do jakiego stopnia jest on deklaratywny lub nominalny. Współczesny twórca może bowiem poprzestawać na tekście, jako zjawisku metrorytmicznym, bardziej na graficznym znaku, niż symbolu. Współcześnie, szeroko pojęta muzyka religijna jest bardzo rozpowszechniona. Wielkie formą a przede wszystkim zawartością dzieła na ten sam temat ( co prawda opozycyjne wobec idei Swiridowa!) wyprzedziły głośny obraz Mela Gibsona Pasja. Myślę tu szczególnie o Via Crucis Pawła Łukaszewskiego i Pasji wg Św. Jana Sofii Gubajduliny.
Georgij Swiridow urodził się w miasteczku Fatież ziemi kurskiej 3 (16 wg starego stylu) grudnia 1915 roku. Wcześnie został osierocony przez ojca (pocztowego urzędnika, który zginął podczas wojny domowej). Jego pierwszym instrumentem była bałałajka. Pierwszymi jego wrażeniami były: liturgia cerkwi, pieśni ludowe. Tam nasycił się etosem rosyjskiej kultury, której pozostanie wierny do końca życia, nawet za cenę swoistej izolacji w światowym życiu muzycznym, ale także, przez świadomy wybór postawy „outsidera”, we własnej ojczyźnie. Czy był nacjonalistą, ślepo zapatrzonym w kulturę i religię swojego narodu, przewrażliwionym na punkcie „obcych wpływów”? Mówimy: nacjonalista i mamy tu na myśli przede wszystkim postawę polityczną, ale zwrócić trzeba uwagę, że w przypadku Swiridowa trudno jest mówić o postawie politycznej. Przemawiał własnym głosem, w którym brzmiały, całkowicie egzotyczne w oficjalnej, chociaż coraz mniej hermetycznej, przestrzeni, nuty, o duchowych korzeniach narodu, o związkach z prawosławiem. Co przesądzało? Konserwatyzm postawy artystycznej? Patriotyzm kompozytora? Co przesądza o światopoglądzie twórcy?
Świat został skonstruowany na zasadzie prostej opozycji Duszy i Rozumu. Duszę przepełnia Światło, mistyka Światła, która, jak twierdzą niektórzy interpretatorzy (M. Arkadiev) wywodzi się z tradycji Dionizosa Areopagity, Grzegorza Palamasa, czy Franciszka z Asyżu (nb. interesującego również, także w sensie polemicznym, przedstawicieli prawosławia!). Dusza i Światło wiążą się z Romantyzmem, który jest właściwy rosyjskiej kulturze. Rozum zaś - jak twierdzi Georgij Swiridow - produkt scholastyki, jest „dzieckiem” kultury Zachodu i przez to samo nie może mieć zastosowania dla rosyjskiego kompozytora, co więcej, „skażenie” Rozumem ( = spekulacją logiczną, liczbową) sprawia, że kompozytorzy tracą wewnętrzną wolność obcowania z transcendencją, ich twórczość staje się powierzchowna (o Strawińskim: Odzwierciedla obrzęd – nic poza tym), nie wypływa z głębokiego doświadczenia spirytystycznego. Powiada Swiridow: Sztuka rosyjska powinna być prosta, gdyż ma chrześcijański charakter. Chrystus – uosobienie, niedostępnej dla nas, pozbawionej dwuznaczności, prostoty wyjątkowej. Taka prostota jest zaprzeczeniem diabelskich podszeptów Złego, który wszystko komplikuje, ma wiele twarzy.
Odwraca się Swiridow od poczynań swojego profesora, D. Szostakowicza. Rzeczą utalentowanego ucznia jest pójść w innym kierunku, niż jego mistrz. Czy jednak w tym przypadku tak jest do końca? Czy ideologizacja problemu nie wyolbrzymiła różnic między kompozytorami? To prawda, trudno Szostakowiczowi przypisywać religijne skłonności, ale elementy kontemplacji, duchowego skupienia, to, co u Swiridowa jest tak ważne, te właśnie zjawiska u autora Symfonii leningradzkiej są jakże żywo obecne! Niektóre fragmenty, np. słynne adagia, przypominają wręcz modlitwę...
To, przeciwko czemu buntował się Swiridow, związane jest z czystością stylu, z obcym, jego zdaniem, duchem eklektyzmu. W muzyce Strawińskiego i Szostakowicza dostrzegł (nie bez racji?) wpływy...polskie, co wynikało, jego zdaniem, z pochodzenia obu kompozytorów (zesłaniec, dziad Dymitra Szostakowicza brał ślub w katolickim kościele w Tomsku!). Zauważał, że w powojennej muzyce Polska odegrała główną rolę.
To, co dla Szostakowicza było czasem przydatnym narzędziem ( np. skale 12-tonowe w dwóch ostatnich symfoniach), dla Swiridowa nie miało żadnego znaczenia. Jego proces twórczy cechowała archaizacja, swoista „polemika” z tym, co jego zdaniem, jest sztuczne, wymyślone przez człowieka. Tak np. myślał o instrumentalistyce . Z biegiem lat, głos ludzki stawał się coraz bardziej podmiotem zainteresowań kompozytora a intonacja i rytm mowy, pradawnego napiewu, melodycznej deklamacji wiersza (tradycja rosyjska!) zdecydowały o oryginalności pisma twórcy. Minimum środków – maksimum wyrazu. Statyczność - przeciw formotwórczej mobilności sztuki Zachodu. W zapiskach kompozytora znajdujemy podobne, jak w muzycznej twórczości, minimalizmy. Swiridow lapidarnie przedstawia cechy religijnej muzyki Wschodu: Melodia – chór – hymn. Przeciwstawia im tradycję zachodnią: aktywność, walka, władza nad światem. Ten podział ma charakter aksjologiczny. Twórca wybiera i broni wartości, w które wierzy. Stale mu towarzyszy świadomość zagrożenia a jego sądy i wypowiedzi stają się często wyjątkowo ostre. Czy nie są to opinie świadka który widzi, jak zmienia się, jak odchodzi to, czemu poświęcił swoje życie?
Gieorgij Swiridow dostrzega ich wszędzie: uczniów Szatana, siejących w kulturze niepokój i zamieszanie. Nie kryje się jednak za tym tylko ksenofobia. Takie ujęcie było by łatwym uproszczeniem. Kompozytor potrzebuje głębszego uzasadnienia dla swojej postawy estetycznej. Tak! To jest właśnie postawa estetyczna a nie system, przydatnych dla przemówień na partyjnych zjazdach, poglądów. Mam wątpliwości, czy do końca twórca jest sprawiedliwy, gdy suchej nitki nie zostawia na wielkich współczesnych reżyserach: Anatoliju Efrosie, Juriju Liubimowie, czy wreszcie na Borysie Pokrowskim (ciekawe, czy widział jego Gry rostowskie?). Nie wiem też, jak traktować (może rzeczywiście w kategoriach bulwarowej sensacji) paryskie obsesje Swiridowa, gdzie we wszystkich teatrach na kierowniczych stanowiskach widzi kapitalistę i Żyda...Nazwiska „Mendelssohn” lepiej przy nim ciepło nie wypowiadać...
W 2002 roku w wydawnictwie „Młoda Gwardia” ukazały się zapiski kompozytora Muzyka kak sud’ba . Zostały przygotowane przez opiekuna archiwum twórcy a zarazem jego siostrzeńca, Aleksandra Biełonienko. Składają się z dziewiętnastu zeszytów, w których notatki Swiridow prowadził od początku lat siedemdziesiątych. Przestał pisać na dwa lata przed śmiercią, która go dosięgła w 1998 roku. W przeciwieństwie do dzienników innych artystów, np. Ilii (Feinsilberga) Ilfa (słynnego „bliźniaka” Pietrowa), Swiridow, przedstawił w nich swój Kosmos – miejsce egzystencjalnych rozmyślań, polemicznego monologu, wreszcie – obsesji. Zapiski miały przetrwać. Nie były przeznaczone do szuflady. Pieriestrojka, widoczna gołym okiem dla mieszkańca Moskwy, modernizacja nie miały dla Swiridowa aspektu materialnego w tym sensie, że to, co materialne odrzucił w swoim światopoglądzie. Pogarda dla kultu „Złotego Cielca”, dla świata, w którym r a c j o n a l n i e zorganizowane zasady popytu i podaży regulują stosunki między ludźmi, to wszystko sprawiało, że twórca popadał w swoistą splendid isolation. Warto przy okazji przypomnieć, kto w Polsce użył tego określenia dla ilustracji własnej sytuacji. Był to Karol Szymanowski. Widzimy więc, jak kompozytor, chcąc być usłyszanym przez swój naród wspina się na wysoką górę, podmywaną przez „fale potopu”: czy to w postaci bliskich, zawistnych ludzi, czy też w formie procesów odczuwanych (nie: rozumianych) jako zagrożenie.
Nie jest autor Mietieli jakimś wyjątkiem. Nasuwają się tu też analogie z, podziwianym przez niego, Richardem Wagnerem. W muzyce, podobnie jak autor Pierścienia Nibelungów, Swiridow dążył do sublimacji. Takie dążenie przypomina gnozę. Pojawia się pokusa dychotomii. Istnieje tylko Dobro i Zło. Bardzo łatwo zaliczyć do tej drugiej kategorii wszystko, co stwarza jakieś problemy, nie spełnia warunku idealnej (irracjonalnej) prostoty. Brud świata i czystość Ducha.
Powstaje pytanie, czy to, co pół wieku temu wydawało się konserwatywne jest takie i dzisiaj? Swiridow był znacznie bardziej „nowoczesny” w swojej twórczości muzycznej niż wynikało by to z jego wypowiedzi. W, jakże rosyjskich, Pieśniach kurskich wykorzystuje organy – instrument z zupełnie „innego świata”. Ważne, po co to robi: aby uwypuklić i wzmocnić harmonię. Kompozytor eksperymentuje z rytmem. Np. w poemacie Petersburg do słów A. Błoka (Glos z chóru). W uproszczeniu polega to na tym, że powtórzony motyw melodii zostaje zapisany w, innych, niż puls rytmiczny, wartościach. Stawia to, rzecz jasna, wykonawców przed bardzo trudnym zadaniem, ponieważ „wewnętrzny rytm” nie pokrywa się ze śpiewaną melodią.
Gdy pytamy więc o „nowoczesność”, to trzeba sobie zdawać sprawę z sytuacji, w jakiej znajduje się współczesna sztuka muzyczna. Gieorgij Swiridow na tym tle nie wydaje się jakoś specjalnie zachowawczym twórcą. Przemawia w imieniu kultury ludowej i religijnej, ale nie jako „folklorysta”. Prędzej jako jej rzecznik. Własny, osobny głos, bardzo poważne podejście do Słowa i Dźwięku sprawiają, że trudno tej muzyki słuchać bez wrażenia świeżości, oryginalności. Zwłaszcza na tle tego, co dzisiaj powstaje na świecie. Kompozytor zmierzył się z Czasem. Tworząc indywidualny Kosmos, określał, kto i co do niego należy.





Lech Koczywąs