poniedziałek, 15 października 2007

Nowe życie Aleksandra Nikołajewicza.


Sprowokowałem ostatnio wymianę myśli o Aleksandrze Wertyńskim a właściwie o tym, czy jego pieśni powinni wykonywać inni. Powinni nie powinni, ale wykonują. Czasami w sposób tak piękny i natchniony, jak Olena Leonenko, która więcej w Polsce zrobiła dla pamięci o nim, niż ktokolwiek inny. Odnalazła w sobie tułającego się Pierrota, tak jak ona z niełatwym dzieciństwem spędzonym w Kijowie. Tak, jak ona wyciągającego dłonie ku światu. Wertyńskiemu świat ten odpowiadał miłością, ale im więcej jej było, tym więcej tęsknoty za ojczyzną. To chyba było w przedwojennej Rumunii. Pisał później we wspomnieniach, jak stał na Dniestrem, patrzył na wschód i wydawało się, że wystarczy zrobić jeden krok, aby tam się znaleźć. W końcu po wojnie, tak wytrwale pisał do władz ZSRR, że w końcu pozwolono na powrót. Ostatni okres jego życia, jako dla poety nie był szczególnie owocny, ale grywał w filmach i nie dotknęły go represje.


Olena znalazła się w innej sytuacji. Do Polski przyjechała w czasie, jak ten kraj intensywnie pracował, aby wszystko, co jest związane kulturą krajów położonych na wschód od rzeki Bug (począwszy od języka a skończywszy na muzyce) raz na zawsze było zapomniane nad Wisłą. Śpiewała po ukraińsku, rosyjsku znajdując swoich zwolenników wśród bardziej otwartych i oświeconych warstw społecznych. Ciemne warstwy badały wtedy wyłącznie twórczość Tiny Turner i Whitney Houston)). Jej koncerty były kameralne ze skromnym akompaniamentem lub a cappella. Darmo było szykać imię Oleny w zapowiedziach i na afiszach. To się zmieniło z biegiem lat, ale tempo uzyskiwania przez Artystkę pewnej, nie, nie - popularności, raczej - stabilizacji było powolne i jednocześnie niezwykle wytrwałe. Teatr Oleny trafił w końcu do prawdziwego teatru, do warszawskiego Ateneum, gdzie jej "Noc z Wertyńskim" znalazła opiekę w osobach Gustawa Holoubka i Janusza Głowackiego. Teatr Oleny to także jej muzyka do spektakli. Mało jest twórców, którzy by tak, jak Olena rozumieli akustyczną przestrzeń sceny.


W swoich interpretacjach Wertyńskiego Olena czerpie z wielu źródeł. Przede wszystkim z tradycji rosyjskiego romansu - pieśni duszy, w której ciepło głębokiego głosu wyraża emocję. Ale nie istnieje ekspresja bez kontrastu, zróżnicowania. Te pieśni nie są tak po prostu zaśpiewane, mają swoją dramaturgię i...niespodzianki interpretacyjne. Czy to jest Wertyński? Nie, to nie jest Wertyński, ale jego myśl, jego odczuwanie, jego idea w nowej, postaci. Olenie akompaniuje Marek Walawender na gitarze, którego wyczucie stylu nie ma równych...


Pamiętam, jak rodził się Wertyński Oleny...Pamiętam pewien lutowy wieczór w Tykocinie, kiedy dni już bywają dłuższe, ale jest jeszcze szaro i lodowo...cisza małego miasteczka i głos Oleny...To, co minęło przywraca pamięci świat słów i muzyki.


Brak komentarzy: