czwartek, 17 stycznia 2013

***

Sobowtór Kościoła
Siergiej Fudel
"Wspomnienia". Fragment

W autobiograficznym opowiadaniu Siergiej Nikołajewicz (Durylin) pisze: "Umierając, chciałbym słuchać, jak przez uchylone drzwi furtki dochodzi do mnie brzmienie, wzywającego na modlitwę, dzwonu". Jeżeli człowiek, który tak bardzo pokochał Kościół i tak bardzo zrozumiał całe jego historyczne piękno i prawdę mimo to od niego odchodzi, czyż nie nakłada to na nas, którzy pokochaliśmy i "oddaliśmy mu ostatni pocałunek", obowiązku zrozumienia, na czym polegało to brzemię, którego nie wytrzymały jego plecy? Cóż go w Kościele śmiertelnie przeraziło? Wyjaśnienie nie zmniejsza jego odpowiedzialności, lecz może pomóc innym ludziom na tych samych ścieżkach wiary przemóc ten sam ból.

Siergiej Nikołajewicz pod postacią ludzi wierzących zobaczył w Kościele niewierzących i doszedł do wniosku, że misja Chrystusa nie udała się.

W zrozumieniu tego, co się stało, lepiej pomogą wspomnienia, niż teoretyczne rozważania. Mieszkałem na prowincji, mniej więcej 30 lat temu w domu byłego kierownika pociągu. Po odejściu z pracy, będąc starym człowiekiem, zgodnie żył ze swoją niemłodą żoną, jedynie typowe przedrewolucyjne konduktorskie wąsy srożyły się jeszcze zawadiacko. Był pobożnym obywatelem, co niedzielę chodził do cerkwi i co roku pościł.

Pewnego razu siedzieliśmy przy herbacie i rozmawialiśmy. Pamiętam, że na początku mowa była o różnych rodzajach zbiórki, "daniny" przez starozakonnych rewizorów z brygady konduktorskiej za przewóz gapowiczów w postaci, że tak powiem, śmietanki z "gapowego". Ze szczególnym zachwytem "dziadźka", jak go wtedy nazwałem, opowiadał o jednym rewizorze (...). Długo piliśmy herbatę i stopniowo rozmowa zeszła na poważne sprawy - bliskich zmarłych. I gdy powiedziałem, że nadejdzie dzień, kiedy ich znowu ujrzymy, zobaczyłem, z jakim szczerym zdziwieniem uniosły się krzaczaste "dziadźkowe" brwi: Żartem mi to mówicie? A może na poważnie? Oj tam, to wszystko popowskie bajki. Pomrzemy - sabat i koniec! Niczego tam nie ma. Widać, nie trzeba być Bazarowem, aby nie wierzyć. Wystarczy być kierownikiem pociągu i w dodatku corocznie pościć. Nie nauką niewiara się odżywia, a potrzebny jej tylko chłód serca. Wiele razy w życiu spotykałem podobne przykłady niewiary "wierzących", lecz za każdym razem one porażały.

W końcu XIX wieku miała miejsce pewna sprawa sądowa. Wiejska dziewczynka wracała z domu po feriach wielkanocnych do szkoły. Miała ze sobą trochę pieniędzy, koszyk z pierogami domowymi i kilka pisanek. Po drodze zamordowano ją w napadzie rabunkowym. Zabójcę schwytano, pieniędzy i pierogów już przy nim nie znaleziono, zostały jedynie jajka. Na pytanie śledczego, dlaczego nie poczęstował się jajkami, odparł: Jak mogłem? Przecież dzisiaj jest dzień postny.

Za plecami tego człowieka wyraźnie widoczne są łącza długiego (nie wiedzieć czemu chce się powiedzieć "bizantyjskiego"), sięgającego w otchłań wieków, łańcucha. Okazuje się, że można należeć do Kościoła nie wierząc w niego, można uważać się za prawosławnego, nie znając Chrystusa, można wierzyć w posty i egzekwie i jednocześnie nie wierzyć w życie pozagrobowe i miłość.

To bardzo przeraża, lecz nie mniej przeraża mnie fakt, że wysoko nad tymi ludźmi, którzy przepili swoją wiarę w nocnych knajpach i na dworcach kolejowych przedrewolucyjnej Rosji, stali inni, często całkiem porządni, z szerokimi horyzontami, pełni wiedzy, władzy i tytułów obywatele, którzy całą tę wielką duchową klęskę Kościoła starannie zamazywali specyficznym mazidłem werbalnej wiary: "Na Szipce[1] starożytnego prawosławia panuje spokój". Przecież "dziadźka" na pewno znał Symbol Wiary, a ów poszczący człowiek miał doskonałe pojęcie o dniach tygodnia.

Co może oznaczać ten fakt dla człowieka wierzącego w Kosciół, lecz jak powiada apostoł, "słabego w wierze", jakim był Siergiej Nikołajewicz? Czyż nie ogarnie go wrażenie, że na Mistycznej Wieczerzy siedzi nie jeden Judasz wśród jedenastu świętych i kochających uczniów, ale dwunastu niewierzących i niekochających Judaszów? Czyż nie uzna, że to jedyne i największe dzieło, dla którego Chrystus się pojawił ? budowa na ziemi z kochających Go świętego Kościoła, Niepokalanego Oblubieńca Bożego - nie udało się? Że zamiast niego, za ścianą bizantyjskiego Typikonu, istnieje pewien obszar nie-wiary i nie-miłości, obszar powierzchowności bez treści, obszar obłudy, zarozumiałej pustki, przecedzania komarów i połykania wielbłąda[2], oziębłości i wychłodzenia duszy?

To wszystko jest "widmem Kościoła", ale to "widmo", lub "sobowtór", dokonuje w historii przerażającej prowokacji: stwarza wrażenie u ludzi, że nie istnieje inny Kościół, niż jego sobowtór, że nie ma już więcej na ziemi prawdy Chrystusowej, Ciała "owiniętego w płótno"[3] Chrystusa. Kiedyś tak powiedział o Siergieju Nikołajewiczu Niestierow: "Czemu wciąż osądzacie jego odejście od Kościoła? Jeżeli tłuc młotkiem kruchą wazę, to ona na pewno się rozbije". Takim młotkiem było dla "kruchego" Siergieja Nikołajewicza "widmo Kościoła".

Oszustwo istniało zawsze, lecz przeciwdziałając mu, najsilniejsi ludzie zawsze szukali i znajdowali prawdziwy Kościół: zaszywali się w głuchych lasach i monastyrach, przychodzili do starców i jurodiwych, do Ambrożego Optyńskiego lub do Jana z Kronsztadu, do ludzi nie tylko prawdziwej wiary, ale i świątobliwego życia. Właśnie oni stanowią prawdziwy, żyjący w miejskim zgiełku i w ciszy natury Kościół, a wszelkie zło, wyłącznie formalnie zaliczających się do niego ludzi, jest, jak powiadał o.Walenty Święcicki, nie złem lub grzechem Kościoła, ale przeciwko niemu.

Lecz jest tu jedna "tajemnica". Po to, aby spostrzegać w historii prawdziwy Kościół i zachowywać go w sobie niczym niepokalaną świętość, niezwyciężoną także i przez wrogów, znajdujących się w środku jego starożytnych murów, potrzebna jest nie tylko miłość do niego, ale także i pełna wewnętrzna skrucha, dotycząca także owego grzechu dawnych faryzeuszy ? niewiary i braku miłości.

"Czyż lepszy jestem od dziadźki?" "Czyż nie zabijałem miłości Chrystusowej?" Tylko wtedy trucizna "sobowtóra Kościoła" przestanie działać, ponieważ Kościół jest niewzruszoną miłością, gdy stała jest skrucha.


[1] Szipka - nazwa góry w Bułgarii, wsławionej krwawymi walkami podczas wojny rosyjsko-tureckiej (1877-78). Tu: nawiązanie do słów z raportów gen. Fiodora Radeckiego ("Na Szipce panuje spokój"), który ochraniał przejście wojsk przez Bałkany w czasie, kiedy jego żołnierze zamarzali w śniegu pod stałym obstrzałem Turków (przyp. tłum.)
[2] Por. Mt 23,24 (przyp. tłum.)
[3] Por. Łk 23, 53 (przyp. tłum.)
tłum. Lech Koczywąs
 źródło: http://www.cerkiew.pl/index.php?id=prawoslawie&a_id=536