czwartek, 19 maja 2011

"Połknąłem" wczoraj Filię Siergieja Dowłatowa. Co we mnie pozostało po przeczytaniu tej książki?Wrażenie czegoś, co bym nazwał czystością...Tajemnicza i dziwna sprawa...A więc owa CZYSTOŚĆ jest jednak możliwa poza deklaratywnością i obłudą?Nie liczą się pozory, tylko autentyzm życia, poświęconego właśnie: czemu?Chyba temu, co u Josifa Brodzkiego - napiętej eksploatacji serca. Strunie, które nie może kiedyś nie pęknąć i to będzie, jak zwykle w takich przypadkach,za wcześnie. Emigracyjna filia alternatywnej Rosji pełni tu rolę tła, symbolu, kotła, gdzie w demokratyczno-liberalnym rejwachu, ścierają się, mniej lub bardziej profetyczne, myśli. To oczywiście widać z dzisiejszej perspektywy. Ale dla autora ważne jest nie tylko to.Przecież czytelnik oczekuje kreacji a nie porannych wiadomości.Pod warunkiem, że sięga po utwór kogoś utalentowanego.Tym kimś jest pisarz, którego życiorys może "wkurzać" swoją wszechstronnością, ponieważ gdzieś przed oczami mamy fragmentację naszych pojęć: leniwy filolog na studiach, bokser jest "kiepskim" kandydatem na młodego laureata nagród literackich.Zapominamy jednak o wartości przemyślanego doświadczenia.Dowłatow udowadnia, że można iść przez życie "zakrętami", mieć nie jedną żonę i nieślubne dzieci a jednocześnie zachować CZYSTOŚĆ.Tak, to nie dla wszystkich jest droga.Telefony do żony i dzieci w Nowym Jorku z zachodniego wybrzeża brzmią bynajmniej nie jak obudzone "sumienie" łajdaka i pijaka, lecz jak wektor wyboru, między światem "wczoraj" i teraźniejszością...Bardzo piękna książka, której wymowa etyczna funkcjonuje gdzieś poza światem hipokryzji i udawania, staje się autentyczną wartością...