poniedziałek, 8 października 2007

Pewien wybitny krakowski artysta zapragnął być polskim Kobzonem. Jego decyzja kandydować do Senatu w nadchodzących wyborach jest dla mnie niezrozumiała. Ten poeta, twórca pięknych pieśni jest najciekawszym polskim bardem (reszta ciekawych mieszka w Rosji). Pamiętam taki wieczór w Zakopanem. Po recitalu Leszka Długosza w "Morskim Oku" podszedłem do niego i chwilę rozmawialiśmy o Jerzym Liebercie. Powiedział, że możemy spotkać się w kawiarni "Kolorowa" na Gołębiej w Krakowie. Później tam przychodziłem, ale spotykałem się z innymi ludźmi, co zresztą nie jest ważne. Leszek Długosz pozostawał niezwykłym twórcą. Nie, z ostatnią jego decyzją nie mogę się zgodzić. Iść w stronę NIE swojej misji...artysta ma swoją misję i jeżeli decyduje się na służbę państwu, staje się urzędnikiem a czasem zakładnikiem partii. Zamiast pisać wiersz, podpisuje projekt ustawy. Jest różnica?
Dlaczego więc Leszek Długosz zgodził się? Ucieczka przed kresem? Przed kresem nikt nie ucieknie...Smutno i niezrozumiale. Przecież od niego tam nic nie będzie zależało. Straci wolność wewnętrzną, bez której nie ma prawdziwej twórczości. Nie prześladowania a posada szkodzi pracy artysty...

Brak komentarzy: