środa, 24 listopada 2021

 Maria Ostroukhova




Sprechen sie Nahuatl? 

Zaczęła się ta niezwykła historia w ten fatalny dzień, kiedy to major Prokopienko postanowił wziąć na przesłuchanie dwoje studentów lingwistyki. Wicia Komarow i Tania Dierewiaszkina od dawna już skupiali jego uwagę jako niebezpieczni terroryści. Major zauważył ich już na pikietach w obronie klombu koło Domu Kultury „Aviamotorist”. Nieciekawe typy!Ale dopiero kiedy Tania udostępniła na swoim profilu karykaturę rysownika Sosnowskiego przedstawiającą Towarzysza Dorożkina, a szlachetny rycerz Wicia odważnie ją zalajkował, dopiero wtedy major Prokopienko z czystym sumieniem zaraportował o wzięciu pod obserwację niebezpiecznych ekstremistów. Chociaż, prawdę mówiąc, karykatura była ostra i śmieszna, więc ją sam major posłał chłopakom na grupowy czat „Siódmy Oddział”.

Z początku wszystko szło normalnie. Młodzi ludzie rzadko do siebie dzwonili, wszystko sms-ami. Władze przeklinają, wszyscy złodzieje. Coś pięknego! Teczka robi się coraz grubsza, paragrafy coraz cięższe, dystynkcje same wskakują na ramiona.
Aż nagle wszystko zamilkło. Z smsów zaczęła się wlewać nuda: „kup kefir”, albo takie coś: „idę w weekend do mamy”. Major zaczął się denerwować. Nawet polecił sprawdzić, co tam z tą mamą i kefirem, ale wszystko okazało się w porządku. Proszę, oto fotografia kefiru, a to – nagranie wideo spotkania z mamą.

Major Prokopienko poczuł wewnątrz chłód. Coś tak, jak u dobrej gospodyni, gdy zauważy, że rosnące wspaniale ciasto nagle siadło.

- Sprawa!Cała sprawa się wali! - krzyczał w nocy nieszczęśliwy major.
I oto pewnego razu, Wicia przysłał Tani dziwnego, napisanego nie po naszemu, smsa. Prokopienko chrząknął nie kryjąc zachwytu i pobiegł do kryptografów.
- No i jak? Bardzo skomplikowane? -zacierając ręce pomrukiwał major.
- Nic trudnego, to po angielsku. Tu jest napisane…
- Struktura organizacji? Lokale? Hasła?
- Hmmm...Haj tu powiedzieć? „Kup kefir. W weekend pojadę do mamy. I jeszcze dwadzieścia jajek nie zapomnij”
- Twoja mać – wkurzył się major. Chociaż pojawienie się w sprawie języka angielskiego całkiem spodobało mu się. Można będzie podczepić pracę dla amerykańskich służb specjalnych.
Zagraniczne smsy sypały się jak z rogu obfitości. Pod koniec półrocza major Prokopienko dowiedział się jak jest po francusku, portugalsku i wietnamsku „Witaj, słoneczko, czy sprzątnąłeś kłaki po Puszku?”.
Hiszpański opanował praktycznie doskonale, szczególnie podobała mu się fraza „Twoja matka – du*a”.
Aż tu zdarzyła się pierwsza nieprzyjemna sprawa. Od sms’a, który według majora był po francusku, zawiesił się tłumacz Googla. Ekspert rzucił okiem na to cudo-judo i rozłożył ręce:
- Kurczę, Michałycz, no nie wiem. Niby jest to francuski, ale jakiś taki dziwny. Pewnie starofrancuski!
- No i co tu robić? - majorowi aż zatrzęsły się ręce ze zdenerwowania. Przecież nie gdzie indziej a w tym starofrancuskim smsie kryje się wymarzona gwiazdka podpułkownika!
- Trzeba znaleźć specjalistę – zmęczonym głosem i przy okazji ziewając, odparł kryptograf.
Fachowca znaleziono. Okazał się nim Wienia Szlimazł z kryminalnego półświatka, akurat po odsiedzeniu trzech lat za naniesienie szczególnie ciężkich ran moralnych bojownikowi „Wympieła”. Zarazem był on jedynym w Jekatierinburgu specjalistą od staroprowansalskiego języka.
Z początku major obawiał się, czy Wienia Szlimazł nie odmówi współpracy ze stróżami porządku i był bardzo przyjemnie zaskoczony, kiedy lingwista w majestacie prawa wyraził gotowość działania. Zresztą samo zadanie okazało się bardzo proste, zaś Wienia zaśpiewał sporą sumkę za jego realizację. Prokopienko jęknął, ale wymarzona, a niedająca spokoju ni we dnie ni w nocy, gwiazdka podpułkownika, nie kazała mu zwlekać z wypłatą honorarium Szlimazłowi.
Przekład smsa okazał się znacznie bardziej poetycki niż wszystkie dotyczasowe: „Szlachetny graf Prokopè mądrością nie grzeszy. Moja damo, budzicie mój szczery podziw i tak zostanie do końca moich dni”.
To był prawdziwy szyfr!Tego dania w oddziale zdarzyły się dwie rzeczy: padł tymczasowy sztab do walki z terroryzmem i równocześnie rozbiła się doniczka z kaktusem. Kaktus należał do chorążego Siniuchiny, w której kochał się skrycie Prokopienko, i od której tego ranka usłyszał sporo nowych wietnamskich przekleństw, rozszyfrowywanych przez nią przez ostatnie trzy miesiące.
Wysłany przez Wicię do Tani, nowy sms, wprawił w zakłopotanie cały sztab. Niezrozumiały, napisany łacińskimi literami, tekst, okazał się w wyniku dokładnych badań językiem fur. Dowiedziawszy się o tym, Prokopienko z miejsca chciał zwrócić się do chłopaków z trzeciego batalionu drogówki obwodu swierdłowskiego, wiedząc, że świetnie się znają na różnych furach, brykach. Jednak ekspert w dziedzinie języków nilosaharyjskich, Nażmuddin Mawsuddinow, którego znaleziono aż w Nowosybirsku, wyjaśnił, że językiem fur posługuje się kilkoro sudańskich pastuchów. Sama zaś wiadomość brzmiała tak: „Tyś szybka antylopa, całą noc polowałem, lecz moja dzida znowu gotowa jest do walki”.
Prokopienko z satysfakcją napisał raport o związku Komarowa i Dierewiaszkiny z islamską organizacją „Er-Mudoh-Mnewzad”. Sam Mawsuddin otrzymał godne honorarium.
Jekatierinburg stał się przez następne miesiące światową stolicą lingwistyki a we wszystkich elitarnych restauracjach, saunach i butikach zagnieździli się specjaliści od cygańsko-greckiego, zachodniofryzyjskiego i walenckiego języka gestów.
Kroniki skandali upstrzone były krzyczącymi tytułami: „Babilońskie wulgaryzmy na plafonie Teatru Opery i Baletu”, „Wybranką serca specjalisty od południowokirgiskich języków okazała się Ałła Pugaczowa” i „Dlaczego w Górnej Pyszmie mówią po hawajsku?”
W ciągu następnych kilku lat, stolica Uralu zmieniła się nie do poznania. Wyfiokowane pięknisie zasiadły w bibliotekach, gdzie zawzięcie kuły Czarną Mowę, aby podłapać tolkienistę. Mamusie teraz walczą o miejsce w przedszkolu z centralnokilimandżarskim nachyleniem, a cenniki w sklepach oficjalnie zamieszczane są cyrylicą, łacińskim alfabetem i egipskimi hieroglifami z szyfrem Leibniza.
Tylko w swierdłowskim Teatrze Opery i Baletu można teraz obejrzeć „Traviatę” w południowo-boliwijskim keczua i „Eugeniusza Oniegina” we wschodnim dialekcie języka baszkirskiego.
Tylko w Jekatierinburgu pojawiła się popularna usługa seksualna „Klasyczny Nahuatl” i teraz klienci z całego kraju odwiedzają miejscowe sauny.
Tania Derewiaszkina i Wicia Komarow pobrali się i przeprowadzili się do Moskwy. Wienia Szlimazł, dostarcząjący lingwistów do centrum walki z ekstremizmem (i ściągający procenty z ich bajkowych honorariów) został miejscowym oligarchą. Kupił Uralwagonzawod i przerobił go na Uralaragonbibliotekę a wszystkich pracowników wysłał na kursy aragońskiego dialektu języka staroprowansalskiego.
Chorąży Siniuchina otworzyła restaurację zuluskiej kuchni, gdzie w menu znajduje się ponad pięćdziesiąt dań z trzystu rodzajów kaktusa.
A jak tam major Prokopienko?
Mówią, że wyjechał w góry, gdzie prowadzi proste życie, hoduje króliki i dzierga skarpetki przy wtórze IX Symfonii Beethovena pod batutą Herberta von Karajana. A wszystkiemu jest winny ostatni sms od Tani Derewiaszkiny do Wici Komarowa w kałostepekskim misztekskim języku.
„O, wodzu Prokopienhuaka!Ślemy tobie słowa wielkiej wdzięczności. Twoje oko orła oraz spryt jaguara zapewniły byt wielu synom Ketzalkoatla. Żyj, Wielki Wodzu w spokoju pod łaskawą dłonią Majahueli w cieniu Hujnaputiny. A my ruszamy w daleki Moskwacztitłan głosić twoją mądrość innym wodzom”.


Tłum. z ros. Lech Koczywąs