wtorek, 22 grudnia 2009

W Irkuckim Muzeum Dekabrystów odbyła się prezentacja książki "Wspomnienia z Syberii"

Pierwszy tom książki zawiera wspomnienia, opracowania i zapisy polskich działaczy politycznych, którzy zostali zesłani do Kraju Przyangarskiego w pierwszej połowie XIX wieku. Szczególne zainteresowanie budzą świadectwa kontaktu polskich zesłańców z ich rosyjskimi współtowarzyszami – dekabrystami.

Praca nad wydaniem książki trwała 15 lat. Autorem wstępu i adnotacji, a także redaktorem układu pracy i przekładów jest profesor Irkuckiego Humanistycznego Uniwersytetu, wiceprzewodniczący „Ogniwa” – stowarzyszenia Polaków w Irkucku, Bolesław Szostakowicz (światowej sławy kompozytora, Dymitra Szostakowicza łączy z nim postać Bolesława Piotrowicza Szostakowicza. Kompozytor był jego wnukiem a profesor jest prawnukiem - przyp. tłum.) . Książka ukazała się dzięki wsparciu Generalnego Konsulatu Polski w Irkucku i obwodowego Muzeum Dekabrystów.

Krzysztof Czajkowski, Generalny Konsul RP w Irkucku:- Polacy zamieszkiwali na Syberii od XVIII wieku. Obecnie żyje tu wielu ich potomków. Uważam, że w ramach współpracy kulturalnej, bardzo ważną jest rzeczą współdziałanie przy takich projektach.

Nakład pierwszego tomu „Wspomnień z Syberii” wynosi zaledwie 500 egzemplarzy. Książki zostaną rozesłane do miejskich i obwodowych bibliotek. A propos, w powstawaniu następnych tomów mogą uczestniczyć wszyscy chętni, którzy posiadają informacje o nieznanych faktach, działalności uczestników polskiego ruchu wyzwoleńczego, rzadko spotykane dokumenty lub korespondencję polskich zesłańców.

Jest to moje tłumaczenie informacji, która została zamieszczona na stronie http://www.irk.ru/news/20091218/book/

czwartek, 19 listopada 2009

W stronę końca. O "Dzienikach" Georgija Efrona. Cz.II

Przed oczami powstają obrazy. Obrazy niedoboru tego, co dzisiaj mamy w nadmiarze. Radio, przedmiot luksusu, służy za cały świat. Książka jest prawdziwą wartością i żywym przedmiotem. Książki się czyta, wymienia, sprzedaje, kupuje. O książkach się rozmawia. Dobrze, jeżeli jest z kim. Samotność Mura jest związana z jego przedwczesną dojrzałością. Za nim – doświadczenie pobytu za granicą, we Francji, gdzie uczęszczał dwa lata do katolickiej szkoły. Czytając Dzienniki widzimy, jak obce mu jest na początku życie wspomnieniami, Paryżem, widzi w tym regresywny charakter, mało przydatny dla osobistego rozwoju w nowych warunkach… Ale Mur jest Europejczykiem. Ewakuacja do Tatarstanu oddala go od Europy, której tak wiele, zdaniem Mura, było w Moskwie. Wyjazd to jest wola jego matki. Z początku poddaje decyzję do dyskusji, ale szybko podporządkowuje się, zdając sobie sprawę z tego, że w wieku 16 lat, bez skończonej szkoły nie ma szans na utrzymanie się. W Dziennikach pojawia się postać Mariny Cwietajewej. Na temat sposobu jej przedstawienia, przetoczyła się w Rosji dyskusja. Zarzucano, że syn nie rozumie matki. Ja jednak nie odniosłem takiego wrażenia. Dzisiaj wszyscy są mądrzy. Dzisiaj, to znaczy w czasach, kiedy wiemy, że Marina Cwietajewa była jedną z najgenialniejszych kobiet w historii światowej poezji a Josif Brodski powiedział o niej, że jest największym filozofem wśród poetów. Właśnie to jest ciekawe. Jak wielkość przebywa nie w naszej wyobraźni a w uniżeniu codzienności. Jak mało jest tej uduchowionej egzaltacji w matni materialnych problemów. Wspomina często Mur, o „niepraktyczności” mamy. A przecież pomaga jej, jak może. W żaden sposób nie można porównywać Mura do współczesnych, zbuntowanych młodych ludzi. Tak. Mur jest egocentryczny, tak jak bywają egocentryczni ludzie obdarzeni talentem. W takim sensie egocentryczna była również Marina. Ludziom nieprzeciętnym wolno. Postać poetessy w Dziennikach jej syna, jest żywa, z krwi i kości. Co byśmy nie wiedzieli o burzliwości jej uczuć, tu widzimy osobę, która uczestniczy w życiu codziennym, jak każdy człowiek – gotuje, zmywa, ceruje, chodzi z synem (czego on nie znosi) na spacery, dyskutuje z kłótliwymi sublokatorami. U dzisiejszego czytelnika powstaje wrażenie, jak gdyby cały zewnętrzny świat miał na oczach zasłonę, uniemożliwiającą dostrzeżenie niezwykłości Mariny. W tym sensie sprawdzał się rewolucyjny ideał równości, w którym prawdziwa wielkość była poniżona a to, co małe, nikczemne i przeciętne wzniesione na piedestał…

wtorek, 17 listopada 2009

W stronę końca. O "Dziennikach" Georgija Efrona.Cz.I

Wrażenie, które nie opuszcza przy czytaniu dziennika Mura to nieustanny zachwyt. Skąd ta dojrzałość i, nietypowy w tym wieku stoicyzm? Wydaje się, że wzięło się to z nałożenia indywidualnej historii, osobistych predyspozycji na tło epoki i losu. Przy czym, nie jest to wcale zwykłe nałożenie, jakiemu podlegają niemal wszyscy poprzez pracę, wojowanie, udział w wydarzeniach. Można to określić, jako wplątywanie w „diabelską” sieć, z której nie ma już wyjścia innego, niż koniec. Na przykład taki, jaki spotkał Marinę Cwietajewą, matkę Mura. Ale przecież taki koniec był niejako zwycięstwem nad machiną, której ambicją było wyrwać człowieka z możliwości decydowania o swoim losie. Mur nie pasuje oczywiście do moskiewskiej rzeczywistości lat dojrzałego stalinizmu. Ale jest w tym coś bohaterskiego (rycerskiego, jak by powiedziała Marina), że próbuje to „niedostosowanie” przezwyciężyć idealistyczną wiarą w człowieka nowej epoki, który oddycha kulturą, zna języki, szanuje ludzi. Oczywiście, założenie, że takie właśnie będą przyszłe masy po zwycięstwie rewolucji, było utopijne. Ale właśnie tacy ludzie, jak Mur, wybiwszy się ponad „tłum”, wystawiwszy się na represje, tworzyli później światową kulturę. Szostakowicz, Achmatowa, Pasternak, Brodski. Warunek: musieli przeżyć.
Jest takie określenie w języku rosyjskim: zaigrat’sya. Tak. Ojciec Mura, Siergiej Efron, faktycznie zaigrałsja z NKWD. To prawda, skąd mógł we Francji przypuścić, że w Związku Radzieckim panuje jedyny w swoim rodzaju system, który karze za oddanie i wierność…
Poczucie inności, które samo w sobie jest niebezpieczne w Moskwie lat dojrzałego stalinizmu, nie opuszcza Mura. On ma swoje wyobrażenie o człowieku nowej epoki. Nie jest to żaden „łachmaniarz proletariacki”. Dlatego Mur dba o to, aby dobrze wyglądać i czytać książki po francusku. I wie, że nigdy nie wtopi się w społeczeństwo, bo on sam definiuje się jak gdyby tylko przez swoją odmienność, samotny indywidualizm, szacunek i życzliwość w stosunku do wszystkich. A trzeba nienawidzić, kląć, donosić, oszukiwać. Mur odziedziczył po przodkach (wśród nich widzimy familię Ledóchowskich ze strony matki a ze strony taty – szlacheckie i żydowskie korzenie. Ojciec pradziadka Mura był rabinem na wileńszczyźnie) arystokratyzm ducha. I właśnie ów arystokratyzm ducha dostał się między ciężkie, kamienne żarna…

sobota, 16 maja 2009

Arthur Shtilman o Dawidzie Ojstrachu

Artykuł Arthura Shtilmana[1] Fenomen pośmiertnej sławy został napisany w sierpniu 2007 roku z myślą o setnej rocznicy urodzin Dawida Ojstracha. Autor na wstępie zwraca uwagę na fakt unikalności rosnącej sławy Ojstracha po śmierci, podczas, gdy imiona wielu wybitnych wirtuozów uchodzą w niepamięć. Pisze, na przykład, że dla wielu młodych skrzypków Fritz Kreisler kojarzy się jako kompozytor a nie wykonawca. Shtilman zwraca uwagę na to, iż to nie jakiś szczególny vacat na światowej estradzie stworzył fenomen Ojstracha, lecz jego osobiste walory przejawiające się w sztuce i metodyce. Autor zwraca uwagę, że „W ZSRR, kraju wielkiej mitomanii” gdzie bohaterami byli „stachanowcy” – robotnicy przemysłowi bijący rekordy wydajności pracy, Ojstrach stał się sam postacią mityczno-legendarną, co oczywiście na Zachodzie nie miało żadnego znaczenia.
Następnie autor artykułu kreśli szkic biograficzny od początkowych lat spędzonych w Odessie i Moskwie, przez pierwsze zwycięstwa na konkursach, lata Wielkiego Terroru (Praktycznie od 1935 roku. Shtilman opisuje strach, jaki towarzyszył także i wielkiemu mistrzowi skrzypiec, kiedy to „znikali” nagle jego sąsiedzi a on sam nie spał nocą, nasłuchując czy nie jedzie winda z ludźmi gotowymi jego zaaresztować[2]. Przy okazji autor polemizuje z tezą, jakoby Wielki Terror oszczędził muzyków). Wreszcie Shtilman przechodzi do okresu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, antyfaszystowskich radiowych wieców, spotkań organizowanych przez ludzi pochodzenia żydowskiego, w tym Ojstracha. Dopiero po wojnie okazało się, że nazwa еврейский, czyli żydowski, nadawana wówczas tym dzielnym organizacjom była niejako wyrokiem podczas słynnej fali prześladowań a ci, często genialni ludzie byli nazwani „szpiegami antysowieckimi” i „przestępcami”. Autor zwraca uwagę, w jak wielkim niebezpieczeństwie pozostawał w latach 1949-50 Ojstrach i podkreśla, że odpowiedzią na zagrożenie była dla Ojstracha wytężona praca[3].
Podrozdział „Żywa legenda – Dawid Ojstrach na estradzie” dotyczy m.in. brzmienia ojstrachowskich instrumentów. Pisze Shtilman, że skrzypce Ojstracha brzmiały niczym grupa trębaczy-wirtuozów – tak krystalicznie czysto, wyraźnie i dźwięcznie brzmiały uroczyste akordy Poloneza Wieniawskiego. Wolniejsze epizody były przepiękne, poruszające, ujawniały wrażliwe frazownie, elegancję i wyśmienity smak. W tych latach (powojennych) Ojstrach grał na Stradivariusie z państwowej kolekcji, niegdyś należącym do księcia Jusupowa. Nazywano więc ten instrument „Jusupowskim”. Autor pisze, że brzmiał on świetnie w kameralnych warunkach, ale nie koniecznie w dużej koncertowej sali. Wkrótce po wojnie do państwowej kolekcji trafiły „zdobyczne” niemieckie skrzypce, na temat których różne były opinie. Jedni uważali, że to też jest instrument Stradivariego, inni, że jest to kopia autorstwa Francuza Villoma, który wykonywał znakomite kopie skrzypiec Stradivariego i Guarneriego. Dawid Ojstrach zaczął grać na tym instrumencie. Dźwięk jego był znacznie silniejszy, niż w przypadku „Jusupowskiego”. W 1955 roku w USA stał się właścicielem pierwszego swojego Stradivariusa a w 1966 następnego Stradivariusa z 1705 roku, na którym grał do końca życia.
Shtilman zwraca uwagę, iż lata powojenne były szczególnie płodne w artystycznej biografii Mistrza. Autor pisze zarówno o powszechnie znanych wydarzeniach, podróżach, premierowych wykonaniach (np. koncertu Chaczaturiana), ale też nie stroni od podejrzeń, że władze szykowały „zamiennika” dla Dawida Fiodorowicza (choćby w związku z oskarżeniami w ramach antysemickiej nagonki). Miał nim być utalentowany skrzypek Igor Biezrodnyj. W końcu nic z tego nie wyszło. Odwilż w stosunkach międzynarodowych sprawiła, że Ojstrach mógł podbić świat. Autor artykułu przytacza entuzjastyczne recenzje, m.in. z debiutu skrzypka Carnegie Hall.
Bardzo ciekawy jest wywiad, jaki w 1994 Shtilman przeprowadził, z Wiktorem Danczenko, swoim kolegą ze studiów a wówczas profesorem konserwatorium w Baltimore i Curtis Institute w Filadelfii. Które z cech – pyta Shtilman – wydają się dzisiaj szczególnie silne u Ojstracha? – (…) Miał fantastyczną i bezbłędną lewą rękę. Z bliska nie było widać, że ona „pracuje”. Na lekcji ze mną zagrał wstęp do 4-go koncertu Vieuxtemps – pierwsze pasaże wstępu. Grał je naturalnymi dźwiękami, bez flażoletów, krystalicznie czysto i bezbłędnie – wprost doskonale! Było takie wrażenie, że jego lewa ręka w ogóle się nie porusza, wszystko było w jej zasięgu, nawet duże interwały, np. decymowe. Wydawało się, że to są po prostu oktawy. Miał niewielkie ręce, szczególnie lewa była wyjątkowo dostosowana do instrumentu. Wibracja była u niego bardzo piękna, jak gdyby specjalnie realizowana na jego potrzeby, bardzo autorska, można powiedzieć. To był ideał lewej ręki – absolutne wyczucie gryfu. Prawa ręka obdarzona była niezwykłą sprawnością w skokach ruchu smyczka. Po prostu, lepiej się nie zdarza. Nie czuł się zbyt komfortowo w wolnym ruchu smyczka, wtedy gdy trzeba go było opierać całym ciężarem „w strunę”. Jednak, gdy samopoczucie na koncercie mu pozwalało, wyciągał długie wartości bez zmiany smyczka, jak na przykład w końcu 2-giej części Koncertu Brahmsa. Pozostaje jednak faktem, że poczucia „wchodzenia w strunę” nie posiadał. Za to dla kontaktu ze struną wykorzystywał zjawisko nadmiernej prędkości ruchu smyczka. Było to nietypowe podejście, różniące się od klasycznej szkoły, która wymagała stałego dokładnego przylegania smyczka do struny podczas trwania wolnego ruchu. Nie znam drugiego takiego skrzypka, który, podobnie jak Ojstrach, tak często wykorzystywał by nadmierną ilość smyczka. Przy czym, metoda jego instrumentalizmu zawsze była podporządkowana interesom muzyki. Tę metodę stosowało wielu skrzypków, jako jeden ze środków wyrazu, jednak zasługą Ojstracha jest to, że, czując się niepewnie w wolnym ruchu smyczka, sam wcześnie znalazł sposób, jak osiągnąć zamierzone efekty.
Swój artykuł kończy Shtilman uwagami na temat tego, czym jest dzisiaj spuścizna Ojstracha. Zauważa, że nie jest ona czymś martwym. Wręcz przeciwnie, na Ojstrachu wzorują się nowe pokolenia skrzypków, przy czym dochodzi nawet do pewnej przesady. Autor artykułu przytacza przykład skrzypka, który naśladował Ojstracha zachowaniem na estradzie koncertowej, dosłownie kopiując jego ruchy. Nie zmienia to faktu, że na tle pozostałych wirtuozów 20-ego wieku fenomen Ojstracha jest wyjątkiem. Pozostaje wrażenie, że Arthur Shtilman pragnąłby przywrócić pamięć i innych wielkich mistrzów. Wymienia tu m.in. Kreislera, Heifetza, Gubermana, Szerynga. A może to tak właśnie jest, że dezaktualizują się style, szkoły, tylko pozostaje pamięć…


Lech Koczywąs


Źródło:
http://berkovich-zametki.com/2007/Starina/Nomer5/Shtilman1.htm



[1] Arthur Shtilman, skrzypek, ur. w 1935 r. w Moskwie w rodzinie z muzycznymi tradycjami. Absolwent Konserwatorium moskiewskiego, pierwszy wykonawca 2-go Koncertu skrzypcowego Beli Bartoka, laureat konkursów pamięci Leo Weinera i Beli Bartoka. Od 1979 r. w USA. W latach 1980-2003 skrzypek orkiestry Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Po zakończeniu pracy w MET skupił się na działalności publicystycznej i pisarskiej.
[2] Stalin w stosunku do ludzi kultury prowadził skrajnie nieobliczalną politykę. Kierował się swoimi upodobaniami, drobnomieszczańskim gustem. Bardzo zazdrosny o konkurencję w panteonie sławy, ściśle reglamentował jej zakres. Jak stwierdził Siergiej Powarcew w swojej pracy o losie Izaaka Babla, dyktatorowi wystarczyło jak gdyby mieć „po jednym” przedstawicielu na „Olimpie” i to, być może, tłumaczy dlaczego Szostakowicz (powodów do jego aresztu, który w końcu nie nastąpił, było aż nadto i dotyczą one nie tylko zarzutów o formalizm) a także „kosmopolityczny” Ojstrach byli „dumą ludzi radzieckich” do końca dni swoich. Gorzej powiodło się ludziom pióra.
[3] Przypomina w tym swojego przyjaciela Dymitra Szostakowicza, który na zagrożenie odpowiadał wzmożonym wysiłkiem twórczym, niezależnie od kondycji psycho-fizycznej.

czwartek, 14 maja 2009

Skrzypek z darem od Boga

Jurij Wolfson
Skrzypek z darem od Boga
(100 lat temu przyszedł na świat Dawid Ojstrach)

Chociaż minęło pół wieku, nie mogę zapomnieć, jak mój ojciec, wielki amator i znawca muzyki, pewnego razu wręczył mi, wówczas absolwentowi charkowskiej szkoły muzycznej dla dorosłych, bilet na koncert Dawida Ojstracha. Krótkie były słowa ojca: „Wielki z ciebie skrzypek i tak nie będzie, ale powinieneś posłuchać, jak gra prawdziwy muzyk”. Efekt tego okazał się specyficzny: w ciągu następnych dwóch tygodni, kiedy znajdowałem się pod wrażeniem wspaniałej gry Mistrza, nie mogłem nawet dotknąć własnego instrumentu. Zauważywszy to, ojciec, podsumował: „Oczywiście jest to nieosiągalny wzorzec, ale pracować w każdym razie należy…”
W końcu i tak nie zostałem zawodowym skrzypkiem – instytut medyczny i filologia na uniwersytecie okazały się dla mnie bardziej atrakcyjnymi. Jednak o skrzypcach od czasu do czasu wspominałem i obserwowałem systematycznie jego pracę artystyczną i szczerze cieszyłem się z jego osiągnięć. A świat już się nimi zachwycał. Szczególnie zapamiętałem recenzję w amerykańskiej gazecie „Atlanta Constitution” (1959 rok): Ojstrach wspaniale w sobie łączy techniczny blask Heifetza, ciepło i bogactwo dźwięku Sterna i Milsteina z szerokimi umysłowymi i emocjonalnymi horyzontami, które są dla każdego prawdziwego wielkiego artysty niezbędne. W zapełnionym talentami, ówczesnym skrzypcowym świecie, gdzie niepodzielnie królowali J. Heifetz, I.Stern i J. Menuhin teka teza była równoznaczna z niewątpliwym zaliczeniem „tego Paganiniego z Odessy” do plejady największych skrzypków świata.
Dawid przyszedł na świat 17 (30, wg starego stylu) września 1908 roku w Odessie. W mieście, gdzie, jak przekonani są jego mieszkańcy „rodziło się zawsze więcej talentów, niż grzybów”. Jednak talent małego muzyka mógł zaiskrzyć nawet na bardzo jasnym tle. Przesłanki ku temu były dostatecznie ważkie: geny ojca, świetnie grającego na skrzypcach i na mandolinie niebogatego kupca Fiszela Ojstracha a także mamy – artystki chóru teatru operowego. Opatrzność z zainteresowaniem obserwowała chłopaczka, który trafiał za kulisy po to, aby posłuchać, jak śpiewa jego mama. Nigdy z mojej pamięci nie zniknie wrażenie brzmiącej cudowności, jaką była słuchana na żywo orkiestra – wspominał Dawid Fiodorowicz. O tym jednak napisze kilkadziesiąt lat później. Tymczasem przyszła znakomitość odgrywała przed rodzicami najrozmaitsze spektakle i dyrygowała wyobrażoną orkiestrą symfoniczną. Dlatego też nie było niczym zaskakującym, że mając zaledwie pięć lat „chory” na muzykę chłopak rozpoczął naukę u mieszkańca Odessy - Piotra Stolarskiego, znanego w całym kraju pedagoga i odkrywcy młodych talentów.
Dostać się do szkoły Stolarskiego uważano nie tylko za wielkie szczęście, lecz, wraz z uznaniem niezwykłych zdolności muzycznych, jako pewien zadatek na poczet przyszłej kariery. Lecz nawet na tle dziesiątek, uczących się u niego „Platonów” i „Newtonów”, mądremu pedagogowi udało się rozpoznać wyjątkowy talent małego Dodika. Dlatego też pracował z nim ze szczególnym zainteresowaniem. Stolarski na tyle był przekonany o wyjątkowości młodego Ojstracha, że wkrótce powierzył mu wykonanie stosunkowo trudnych altówkowych partii. Uczeń go nie zawiódł. Do dzisiaj traktuje się, wykonane przez niego altówkowe partie w Symfonii koncertującej Mozarta i w symfonii Berlioza „Harold w Italii”, jako prawdziwe skarby.
W 1923 roku, zaraz po wstąpieniu do odesskiego muzyczno-dramaturgicznego Instytutu (rzecz jasna, do klasy P.Stolarskiego), słuchacz pierwszego roku Dawid Ojstrach występuje z orkiestrą symfoniczną. Doświadczeni orkiestranci, z początku niezbyt zadowoleni z tej „nieprzemyślanej” decyzji kierownictwa, dosłownie od pierwszej próby tak bardzo polubili młodego muzyka, że zaczęli bezdyskusyjnie realizować jego wskazówki. Zaś po koncercie sami urządzili mu owację.
Wieść o utalentowanym młodym skrzypku szybko dotarła z Deribasowskiej do Kreszczatika[1] i już w następnym roku Dawid zachwyca mieszkańców Kijowa i innych ukraińskich miast swoim wirtuozostwem. Pięć lat później, absolwent odesskiego Konserwatorium ze zrozumiałą tremą debiutuje w kulturalnej stolicy Rosji – Leningradzie, gdzie brawo mu bije sam główny dyrygent Filharmonii leningradzkiej. Pozostawało już teraz tylko podbić Moskwę. Już w następnym roku młody skrzypek przyjeżdża do stolicy, gdzie doskonali swoje mistrzostwo u boku najlepszych moskiewskich skrzypków: A. Jampolskiego, M.Poliakina i K. Mostrasa. Nauka przebiega na tyle skutecznie, że w 1930 roku zostaje zwycięzcą, odbywającego się w Charkowie I Ogólnoukraińskiego konkursu młodych wykonawców.
Otrzymawszy swoją pierwszą nagrodę, Dawid, kontynuuje wytężoną pracę i dlatego nie jest mu nawet bardzo przykro, gdy w spisie uczestników I Wszechzwiązkowego konkursu wykonawców muzycznych nie widzi swojego nazwiska. Po czym dokonuje „kontruderzenia” w stronę sceptyków – dosłownie powala ich z nóg błyskotliwym wykonaniem swojego ulubionego Rondo-Capriccioso i skrajnie trudnego koncertu Juliusza Koniusa. Przed dużym audytorium stanął skrzypek, który wkrótce znajdzie się na wiodącym miejscu wśród artystów świata. Ojstrach już wstępuje na drogę sławy – proroczo zauważył po koncercie znany sowiecki muzyk, Jakow Flier.
Młody wykładowca Konserwatorium moskiewskiego rozpoczął tę drogę sławy od bezdyskusyjnego zwycięstwa na II Wszechzwiązkowym konkursie wykonawców muzycznych. Jak pisał później Aram Chaczaturian „wielu jurorów tak się zasłuchało, że nawet zapomnieli o swoich sędziowskich notatnikach. Problem, kto zostanie zwycięzcą konkursu, był od początku oczywisty.” Następnie, otrzymawszy „zaledwie” drugą nagrodę na, odbywającym, się w Polsce konkursie imienia H. Wieniawskiego[2], Ojstrach, mimo choroby, zwycięża na prestiżowym międzynarodowym konkursie skrzypków im. E. Ysaÿe’a w Brukseli. J. Tibeaud pisał w zachwycie: Teraz chcą jego słychać we wszystkich krajach.
W czasie wojny sławny skrzypek cały czas gra w szpitalach, na froncie i w fabrykach przemysły wojennego a w 1942, dosłownie przebija się do oblężonego Leningradu, gdzie występuje przed mieszkańcami i obrońcami miasta. Gra, nie bacząc na ogłaszane alarmy lotnicze a wdzięczni słuchacze urządzają mu wspaniałe owacje, nasilone jeszcze bardziej po przyznaniu Ojstrachowi nagrody stalinowskiej. Właśnie podczas wojny powstało znakomite trio (D. Ojstrach, L.Oborin, S. Knuszewicki), które szybko stało się jednym z najlepszych kameralnych zespołów na świecie.
Dawid Fiodorowicz świętuje zwycięski 1945 rok wykonaniem podwójnego koncertu Bacha (z Jehudą Menuhinem, przyjechawszym do Moskwy znakomitym amerykańskim skrzypkiem pochodzenia żydowskiego). Po koncercie Menuhin nie mógł znaleźć słów: Wiele słyszałem o Ojstrachu, ale rzeczywistość przerosła wszelkie moje oczekiwania. Jego bezbłędna technika i niesłychany, wyróżniający go wśród innych skrzypków, srebrzysty dźwięk wprowadziły mnie w zachwyt. Jestem przekonany, że tak może grać tylko skrzypek z darem od Boga!
Wkrótce po moskiewskim koncercie, Ojstrach oczarowuje mieszkańców Brukseli skrzypcowymi koncertami Beethovena i Mozarta. Stało się to jak gdyby symbolicznym ukłonem losu – za dyrygenckim pulpitem stał Jacques Tibeaud, ten sam, który jako pierwszy przepowiedział Ojstrachowi światową sławę. Spełniło się symboliczne przekazanie pałeczki sztafety pokoleń. W 1955 roku owacjami i okrzykami „Brawo!” Ojstracha wita Japonia a w USA, „drugiemu Paganiniemu”, jak nazwali Ojstracha niektórzy przedstawiciele miejscowej krytyki, na stojąco bili brawo: F. Kreisler, I. Stern, E.Schwarzkopf i wielu innych koryfeuszy światowej muzyki.
Teraz faktycznie uzyskał światową sławę i podziw. Honorowy członek akademii i stowarzyszeń muzycznych Rzymu, Bostonu, Berlina i Londynu, dosłownie zasypany najwyższymi sowieckimi nagrodami i wyróżnieniami, Artysta Ludowy ZSRR, profesor Dawid Ojstrach, kontynuuje swoją działalność koncertową po świecie nie zaniedbując pedagogiki. Przyszłe znakomitości, takie jak Wiktor Pikajzen, Oleg Krysa, M. Busseneau, O.Parchomienko i szereg innych utalentowanych muzyków zawdzięczają Ojstrachowi swój artystyczny wzlot. Najwyższy poziom sztuki wykonawczej, bezbłędny smak i wielka kultura muzyczna przyciągają do Ojstracha najlepszych kompozytorów sowieckich – Prokofiewa, Szostakowicza i Chaczaturiana, którzy powierzają mu pierwsze wykonania swoich dzieł. A w lutym 1962 roku „uczony skrzypiec” po raz pierwszy występuje przed moskiewską publicznością jako dyrygent, akompaniując jednemu z najlepszych swoich wychowanków – Igorowi Ojstrachowi[3].
Dawid Ojstrach uwielbiał życie. Był dobrym, towarzyskim człowiekiem, zawziętym automobilistą, bardzo dobrze grał w tenis i uwielbiał szachy. Był odważny. Kiedy po wojnie władze Odessy nie chciały odbudować z ruin szkoły Stolarskiego, Ojstrach, bez żadnego lęku, jako pierwszy podpisał list do Chruszczowa w tej sprawie. Zaś, po negatywnej odpowiedzi sam postanowił rozwiązać problem.
Uczniowie, redagowanie utworów muzycznych, koncerty w ZSRR i za granicą… Był to napięty rytm pracy, z którego mogła go wybić tylko śmierć. Dosięgła go ona w październiku 1978 roku w Amsterdamie. Dawid Ojstrach pozostawił światu nagrania wspaniałych wykonań, znakomitą szkołę skrzypcową i mnóstwo utalentowanych uczniów. Wśród nich – żyjącego obecnie w Brukseli laureata międzynarodowych konkursów, zdobywcy szeregu honorowych tytułów, skrzypka i dyrygenta Igora Ojstracha. Jednym słowem, muzyka Ojstracha żyje i dzisiaj…
Dawid Fiodorowicz z zasady nie chciał być „drugim Paganinim”. On został pierwszym Ojstrachem – wybitnym, wielostronnym i niepowtarzalnym. Za to jemu wdzięczna pozostaje muzyka.

Tłumaczenie z rosyjskiego Lech Koczywąs
Tekst oryginału w: Еврейская газета,Berlin, nr 10 2008r.,tekst znajduje się pod elektronicznym adresem: http://www.evreyskaya.de/archive/artikel_888.html
[1] Nazwy legendarnych ulic. Deribasowska – w Odessie. Kreszczatik – w Kijowie (przyp.tł.)
[2] Mowa jest o pierwszym konkursie Wieniawskiego, który odbył się w marcu 1935 roku w Warszawie. Znany krytyk muzyczny, wspaniały erudyta, Karol Stromenger, tak pisał o występie Ojstracha w „Gazecie Polskiej” (z 18 marca 1935 r.): Drugi laureat, Dawid Ojstrach (ZSSR), jest skrzypkiem wysokiej klasy, zrównoważony psychicznie, wspaniale przysposobiony, artysta gry poważnie pogłębionej i w każdym wymiarze świetnej. Ojstrach z pewnością nie zawiedzie w repertuarze koncertowym poza Konkursem. Wraz ze swym kolegą sowieckim trzynastoletnim Bussią Goldsteinem (czwarta nagroda) przedstawia Ojstrach wykładnik szkolnictwa dzisiejszej Rosji. Widocznie szkolnictwo skrzypcowe stoi tam na najwyższym poziomie. Metodyczność i mądrość tej szkoły, organizacja ruchu koncertowego w Sowietach dają już od najmłodszych lat praktykę estradową(…)[za: Roman Jasiński, Koniec epoki. Muzyka w Warszawie (1927-1939)]
[3] Igor Ojstrach - ur. 1931 r. w Odessie, skrzypek i pedagog, syn Dawida (przyp. tłum.)

poniedziałek, 11 maja 2009

sobota, 14 marca 2009

W pracowni artysty


Zwiastun „Świtezi” przypomina wiersz poety o jego misji. Oznacza to, że dowiadujemy się czegoś o warsztacie i idei, która przyświeca twórcy. Osuwający się pędzel artysty przedstawia samego siebie a także cień, który wraz z nim tworzy obraz. Poszczególne sekwencje zmieniają w medytacyjnym rytmie litanii Gospodi pomiłuj, wykonywanej prze Małgorzatę Pańko i chór pod kierunkiem Iriny Bogdanovich. Jesteśmy między światami magii i realności, kolorów stworzonych ręką natury i ręką człowieka. Między „wczoraj” i „dziś”.„Wczoraj” – przyciąga wzrok różnorodną tajemniczą mozaiką barw, która nas wprowadza jak gdyby w świat podwodnego miasta mickiewiczowskiej ballady „Świteź” (która ma swój rosyjski odpowiednik w legendzie o zaginionym mieście Kitieżu, nomen omen nad jeziorem Swietłojar)„Dzisiaj” - to pracownia twórców filmu.Autorzy filmu: Kamil Polak (autor m.in. postprodukcyjnego cyfrowego opracowania, nagrodzonego Oskarem, filmu Piotruś i wilk ) i Irina Bogdanovich (absolwentka rosyjskich uczelni muzycznych, pianistka, chórmistrz, artystyczny szef Chóru UW) najwyraźniej postanowili odwołać się do poetyki kontrastu, aby pokazać swoistą przewrotność czasu, nad którym unoszą się modlitewne chóry nieustannego czuwania: Panie, zmiłuj się. Tak jak idea zwiastuna przypomina manifest poety, to motywem tego, co widać, jest temat „pracownia artysty”. Widzimy szkice, grafiki, motywy wcześniejszej pracy Iriny Bogdanovich – Aleksandra Newskiego. Przyglądamy się męskim postaciom, które w różnych swoich wersjach przypominają przede wszystkim… Borysa Pasternaka, ale i odnajdujemy tam kogoś, kto przypomina Adama Mickiewicza.Autorzy filmu zaproponowali nowe odczytanie ballady. Odkryli jej związek z kulturową przestrzenią, która rozciąga się geograficznie na wschód od rzeki Bug. Nie ma to nic wspólnego z, obowiązującym do tej pory, kluczem stylizacji ludowej. Jest za to swoistym wołaniem o obecność zapomnianej inspiracji w polskiej kulturze. Inspiracji płynącej ze źródeł a nie ze szlacheckiego dworu…


Recenzja zamieszczona na www.film.onet.pl