Maria Ostroukhova
Sprechen sie
Nahuatl?
Zaczęła się ta niezwykła historia w ten fatalny dzień, kiedy to major Prokopienko postanowił wziąć na przesłuchanie dwoje studentów lingwistyki. Wicia Komarow i Tania Dierewiaszkina od dawna już skupiali jego uwagę jako niebezpieczni terroryści. Major zauważył ich już na pikietach w obronie klombu koło Domu Kultury „Aviamotorist”. Nieciekawe typy!Ale dopiero kiedy Tania udostępniła na swoim profilu karykaturę rysownika Sosnowskiego przedstawiającą Towarzysza Dorożkina, a szlachetny rycerz Wicia odważnie ją zalajkował, dopiero wtedy major Prokopienko z czystym sumieniem zaraportował o wzięciu pod obserwację niebezpiecznych ekstremistów. Chociaż, prawdę mówiąc, karykatura była ostra i śmieszna, więc ją sam major posłał chłopakom na grupowy czat „Siódmy Oddział”.
Z
początku wszystko szło normalnie. Młodzi ludzie rzadko do siebie
dzwonili, wszystko sms-ami. Władze przeklinają, wszyscy złodzieje.
Coś pięknego! Teczka robi się coraz grubsza, paragrafy coraz
cięższe, dystynkcje same wskakują na ramiona.
Aż
nagle wszystko zamilkło. Z smsów zaczęła się wlewać nuda: „kup
kefir”, albo takie coś: „idę w weekend do mamy”. Major
zaczął się denerwować. Nawet polecił sprawdzić, co tam z tą
mamą i kefirem, ale wszystko okazało się w porządku. Proszę,
oto fotografia kefiru, a to – nagranie wideo spotkania z mamą.
Major Prokopienko poczuł wewnątrz chłód. Coś tak, jak u dobrej gospodyni, gdy zauważy, że rosnące wspaniale ciasto nagle siadło.
-
Sprawa!Cała sprawa
się wali! - krzyczał w nocy nieszczęśliwy major.
I oto
pewnego razu, Wicia przysłał Tani dziwnego, napisanego nie po
naszemu, smsa. Prokopienko chrząknął nie kryjąc zachwytu i
pobiegł do kryptografów.
- No i jak? Bardzo skomplikowane?
-zacierając ręce pomrukiwał major.
- Nic trudnego, to po
angielsku. Tu jest
napisane…
- Struktura organizacji? Lokale? Hasła?
-
Hmmm...Haj tu powiedzieć? „Kup kefir. W weekend pojadę do mamy.
I jeszcze dwadzieścia jajek nie zapomnij”
- Twoja mać –
wkurzył się major. Chociaż pojawienie się w sprawie języka
angielskiego całkiem spodobało mu się. Można będzie podczepić
pracę dla amerykańskich służb specjalnych.
Zagraniczne smsy
sypały się jak z rogu obfitości. Pod koniec półrocza major
Prokopienko dowiedział się jak jest po francusku, portugalsku i
wietnamsku „Witaj, słoneczko, czy sprzątnąłeś kłaki po
Puszku?”.
Hiszpański
opanował praktycznie doskonale, szczególnie podobała mu się
fraza „Twoja matka – du*a”.
Aż
tu zdarzyła się pierwsza nieprzyjemna sprawa. Od sms’a, który
według majora był po francusku, zawiesił się tłumacz Googla.
Ekspert rzucił okiem na to cudo-judo i rozłożył ręce:
-
Kurczę, Michałycz, no nie wiem. Niby jest to francuski, ale jakiś
taki dziwny. Pewnie starofrancuski!
- No i co tu robić? -
majorowi aż zatrzęsły się ręce ze zdenerwowania. Przecież nie
gdzie indziej a w tym starofrancuskim smsie kryje
się wymarzona gwiazdka podpułkownika!
- Trzeba znaleźć
specjalistę – zmęczonym głosem i przy okazji ziewając, odparł
kryptograf.
Fachowca znaleziono. Okazał się nim Wienia
Szlimazł z
kryminalnego
półświatka, akurat po odsiedzeniu trzech lat za naniesienie
szczególnie ciężkich ran moralnych bojownikowi „Wympieła”.
Zarazem był on jedynym w Jekatierinburgu specjalistą od
staroprowansalskiego języka.
Z
początku major obawiał się, czy Wienia Szlimazł nie odmówi
współpracy ze stróżami porządku i był bardzo przyjemnie
zaskoczony, kiedy lingwista w majestacie prawa wyraził gotowość
działania. Zresztą
samo zadanie okazało się bardzo proste, zaś Wienia zaśpiewał
sporą sumkę za jego realizację. Prokopienko jęknął, ale
wymarzona, a niedająca spokoju ni we dnie ni w nocy, gwiazdka
podpułkownika, nie kazała mu zwlekać z wypłatą honorarium
Szlimazłowi.
Przekład
smsa okazał się znacznie bardziej poetycki niż wszystkie
dotyczasowe: „Szlachetny graf Prokopè
mądrością nie grzeszy. Moja damo, budzicie mój szczery podziw i
tak zostanie do końca moich dni”.
To
był prawdziwy szyfr!Tego
dania w oddziale zdarzyły się dwie rzeczy: padł tymczasowy sztab
do walki z terroryzmem i równocześnie rozbiła się doniczka z
kaktusem. Kaktus należał do chorążego Siniuchiny, w której
kochał się skrycie Prokopienko, i od której tego ranka usłyszał
sporo nowych wietnamskich przekleństw, rozszyfrowywanych
przez nią przez ostatnie trzy miesiące.
Wysłany
przez Wicię do Tani, nowy sms, wprawił w zakłopotanie cały
sztab. Niezrozumiały, napisany łacińskimi literami, tekst, okazał
się w wyniku dokładnych badań językiem fur. Dowiedziawszy
się o tym, Prokopienko z miejsca chciał zwrócić się do
chłopaków z trzeciego batalionu drogówki obwodu swierdłowskiego,
wiedząc, że świetnie się znają na różnych furach, brykach.
Jednak ekspert w dziedzinie języków nilosaharyjskich, Nażmuddin
Mawsuddinow, którego znaleziono aż w Nowosybirsku, wyjaśnił, że
językiem fur posługuje się kilkoro sudańskich pastuchów. Sama
zaś wiadomość brzmiała tak: „Tyś szybka antylopa, całą noc
polowałem, lecz moja dzida znowu gotowa jest do walki”.
Prokopienko
z satysfakcją napisał raport o związku Komarowa i Dierewiaszkiny
z islamską organizacją „Er-Mudoh-Mnewzad”. Sam
Mawsuddin otrzymał godne honorarium.
Jekatierinburg
stał się przez następne miesiące światową stolicą lingwistyki
a we wszystkich elitarnych restauracjach, saunach i butikach
zagnieździli się specjaliści od cygańsko-greckiego,
zachodniofryzyjskiego i walenckiego języka gestów.
Kroniki
skandali upstrzone były krzyczącymi tytułami: „Babilońskie
wulgaryzmy na plafonie Teatru Opery i Baletu”, „Wybranką
serca specjalisty od południowokirgiskich języków okazała się
Ałła Pugaczowa” i „Dlaczego w Górnej Pyszmie mówią po
hawajsku?”
W ciągu następnych kilku lat, stolica Uralu
zmieniła się nie do poznania. Wyfiokowane pięknisie zasiadły w
bibliotekach, gdzie zawzięcie kuły Czarną Mowę, aby podłapać
tolkienistę.
Mamusie teraz walczą o miejsce w przedszkolu z
centralnokilimandżarskim nachyleniem, a cenniki w sklepach
oficjalnie zamieszczane są cyrylicą, łacińskim alfabetem i
egipskimi hieroglifami z szyfrem Leibniza.
Tylko
w swierdłowskim Teatrze Opery i Baletu można teraz obejrzeć
„Traviatę” w południowo-boliwijskim keczua i „Eugeniusza
Oniegina” we wschodnim dialekcie języka baszkirskiego.
Tylko
w Jekatierinburgu pojawiła się popularna usługa seksualna
„Klasyczny Nahuatl” i teraz
klienci
z całego kraju odwiedzają miejscowe sauny.
Tania
Derewiaszkina i Wicia Komarow pobrali się i przeprowadzili się do
Moskwy. Wienia
Szlimazł, dostarcząjący lingwistów do centrum walki z
ekstremizmem (i ściągający procenty z ich bajkowych honorariów)
został miejscowym oligarchą. Kupił Uralwagonzawod i przerobił go
na Uralaragonbibliotekę a wszystkich pracowników wysłał na kursy
aragońskiego dialektu języka staroprowansalskiego.
Chorąży
Siniuchina otworzyła restaurację zuluskiej kuchni, gdzie w menu
znajduje się ponad pięćdziesiąt dań z trzystu rodzajów
kaktusa.
A
jak tam major Prokopienko?
Mówią, że wyjechał w góry,
gdzie prowadzi proste życie, hoduje króliki i dzierga skarpetki
przy wtórze IX Symfonii Beethovena pod batutą Herberta von
Karajana. A wszystkiemu jest winny ostatni sms od Tani Derewiaszkiny
do Wici Komarowa w
kałostepekskim
misztekskim języku.
„O, wodzu Prokopienhuaka!Ślemy tobie
słowa wielkiej wdzięczności. Twoje oko orła oraz spryt jaguara
zapewniły byt wielu synom Ketzalkoatla. Żyj, Wielki Wodzu w
spokoju pod łaskawą dłonią Majahueli w cieniu Hujnaputiny. A my
ruszamy w daleki Moskwacztitłan głosić twoją mądrość innym
wodzom”.
Tłum. z ros. Lech Koczywąs