czwartek, 22 października 2015

Anatolij Gołowkow, ur. 27 lipca 1945 roku w Moskwie, pisarz, dramaturg filmowy, bard, poeta, kultowy dziennikarz słynnego "Ogońka" Witalija Korotycza w czasach pierestrojki, we wczesnej młodości "zarażony" muzyką, trębacz, grał w różnych orkiestrach, laureat nagród organizacji zrzeszających twórców. Od połowy lat 90-ych równolegle do działalności literackiej poświęcił się kinematografii jako współpracownik reżyserów, autor scenariuszy. Anatolij bywał w Polsce na zaproszenie "Polityki". Poznałem go w Warszawie. Rozmawialiśmy o muzyce i...Preludium e-moll Chopina. Napisał piękny wiersz poświęcony Ewie Demarczyk. Co zachwyca w postaci tego twórcy? Wielka szerokość horyzontów i dziedzin wypowiedzi (dotyczy to nawet kulinariów), zdolność do wydobywania ze zwykłości, codzienności jakiejś istoty, esencji prawd ponad czasem, ponad śmiertelnością. To nie jest "literatura na trzeźwo", której nie można bez kielicha pojąć, lecz jakiś rodzaj przeżycia, praktyki ducha, który tkwi w prostocie bytu, w falach podmywających Azowskie wybrzeże Krymu, gdzie autor spędza całe miesiące i obserwując koty ze schroniska widzi ten właśnie byt archaiczno-hierarchiczny, który stworzył Rosję i jej kulturę. Najnowsza książka Anatolija wydana została w USA i nosi tytuł: Nie uhodi. Właśnie ją czytam. Tymczasem przedstawię puszyste kocie stworzenia w moim skromnym przekładzie. .Z oryginałami można się zapoznać na Facebook'owej stronie Autora:

https://www.facebook.com/anatoly.golovkov?fref=ts



KOTEM BYĆ...
Krym, Wschód. Okazuje się, że jeżeli jesteś kotem i wyganiają cię, uroda nie gra żadnej roli. Ani puszystość, ani wąsy, ani nawet ogon. Choćbyś był Bradem Pittem, wezmą ciebie za kołnierz i wywalą na schody. Dlatego, każde każde kocie wyznanie zaczyna się od słów: "Za co?" No tak, trochę poszarpało się nowy fotel, trzeba przecież dbać o pazurki...Pomyliłem kuwetę z pościelą gospodarzy - po prostu zapomniałem się, nie wytrzymałem...Trafiła się taka z Ukrainy z alergią na sierść...Brali na kolana, przytulali, szalikami-lulikami nazywali, tiu-tiu-tiu...A teraz te pudełka, noce czarne. Jak przystało na wychowanków domu dziecka, tęsknią za poprzednim życiem, za swoimi rodzinami. Gotowi są wszystko zapomnieć, byle ich znowu puszczono do domu!Nawet nie wydałby z siebie dźwięku, sam sobie czesałby futerko, siadał na sedesie i wodę spuszczał po sobie...Niestety, nic z tego...Dlatego my ich tu karmimy, leczymy, robimy co można. Właśnie otoczyły Irę, czas na śniadanie...



Brak komentarzy: