wtorek, 24 stycznia 2017

Anatoly Golovkov



SÓWKA

Jakże różne są oblicza ludzkiej radości.
Radość dnia dzisiejszego polega na tym, że sowa powróciła do swojej ojczyzny.
Zdarzyło jej się, nie myśląc wiele, przypadkiem przelecieć z Izraela do Jordanii.
Skąd miała wiedzieć, że dla Jordańczyków nie ma gorszego znaku?Oni uważają, że sowa zwiastuje nieszczęście.
Dlatego też, złapawszy ją, nie pozbawili jej życia, lecz zdrowo ją pomęczyli i postanowili zarobić na niej - związali łapki i zanieśli na bazar.
Tu sowie udało się. Miejscowy chirurg, przypadkiem spotkawszy rannego ptaka, wykupił go i zabrał do domu. Tu zobaczył obrączkę z numerem - sowa okazała się własnością Uniwersytetu w Tel-Avivie.
W Jordanii zbiega wyleczono i deportowano do Izraela...
A u nas odwrotnie. Sowy-płomykówki to najlepszy, jaki można sobie wyobrazić, znak. One zwalczają żniwnych szkodników do tego stopnia, że farmerzy oszczędzają środki chemiczne.
Do czego są zdolni ludzie o dobrych sercach.
Dzięki jordańskiemu chirurgowi. Dzięki generałowi Mansurowi Abu-Raszidowi, szefowi Centrum Pokoju w Ammanie, który wyleczył sówkę. A także izraelskim uczonym, którzy zwrócili sowie wolność.

Brak komentarzy: